Mój przyjaciel startuje w weekend w Ironmanie. Debiut. Zesr@ny na maksa. Pyta się mnie o taktykę. Moja odpowiedź: baw się dobrze! Obaj wiemy, że triathlon to dla niego hobby, a na „amatorski wyczyn” przyjdzie czas jak dzieci podrosną. Z kolei słynny Sportowy Jeż Poranny aka Krzysztof D. wnosząc z jego ostatnich wpisów na FB triathlonuje… dla sernika. I niestety (to wiem!) Sernikiem nie nazywa swojej żony ale mówimy tutaj o tym rodzaju ciasta, który niby jest zdrowszy, bo z białego sera. Ilość serników w odniesieniu do ilości kilometrów Krzysia niejednego by powaliła. Trzeci przykład to Magda S., którą miałem przyjemność dopingować w Elblągu. Magda (Ekipa Ekstremalna) po starcie w Elblągu pisze do mnie: cudownie jest trenować… bez planu. Nie mam spinki. Mam wenę na pływanie – idę pływać, dzień po starcie naszło mnie na bieganie – poszłam pobiegać. Nie patrzyłam na zegarek, a jak jadę rowerem to na pewno nie patrzę na licznik. Innymi słowy: nic nie muszę – wszystko mogę.
Te trzy przykłady pokazują, że jest życie obok treningowego zajoba.
Powiem więcej – myślę, że jak zrealizuję wszystkie swoje cele to w taki właśnie sposób będę się zmuszał do treningu. Bo przyznaję bez bicia – bez trenowania już nie wyobrażam sobie życia. Oczywiście kontuzja może wszystko zweryfikować ale nawet gdy myślę o sytuacji – masz złamaną nogę to mam już kilkanaście alternatywnych aktywności, które można uprawiać. I to uprawiać tak, żeby się ścigać.
Patrząc na Suchego ale przede wszystkim Krzysia i Magdę (o jeszcze jednej osobie napiszę na koniec) naprawdę zazdroszczę im takiego „luzu w dupie”. Nie jest to zazdrość typu – też tak bym chciał. Nie, nie chciałbym. Ta rywalizacja, którą sam stwarzam jest dla mnie ok. na przykład dzisiaj zdałem sobie sprawę, że jakby jadący ktoś z boku zobaczył, że po 3,5 h rowerowania otwieram pojemniczek żeby dokładnie o 10 wziąć na treningu (do przejechania jeszcze 30’) antybiotyk to pewnie powiedziałby – jebnięty… Ale tak mam. Jebniętość wynikająca z chęci zdobywania ciągle więcej bierze nade mną górę.
Porównując te dwie strategie: chcę się ścigać więc muszę i nic nie musze – mogę, dochodzę do wniosku, że są one dokładnie tak samo atrakcyjne. I cudowne. Można wyjść, pobiegać, wrócić i… nie myśleć o tym co się będzie robiło jutro. Nie ma planu, nie ma logistyki, nie trzeba kombinować jak „pożenić” bardzo mocny trening akcentowy z chęcią dołączenia do teściów i żony w ich weekendowej wycieczce. A na pewno jest ten sam poziom endorfin jaki mamy – ja z realizacji planu/wygranej/życiówki i oni z… sernika/samego wyjścia/zrobienia treningu dla treningu.
Nie twierdzę, że Wojtek, Krzyś, Magda planów i celów nie mają. Mają. Ale nie są to cele na „zapiek”. I za to ich bardzo cenię. Tak mnie jakoś naszło patrząc na to co dookoła.
A że presja i zapiek czasami działają destrukcyjnie to przykład z życia. Jedna z koleżanek triatlonistek po bardzo obiecującym początku przygody zrezygnowała. Dlaczego? Bo „wk*rwiła się” na presję jaka dookoła niej powstała. Oooo – tyle pobiegłaś w debiucie, no to czas na życiówkę. A ile masz zamiar się poprawić podczas następnego startu. Powiedziała – walcie się. Nie każdy z nas musi się poprawiać ze startu na start. Nie każdy musi robić życiówki. Nie każdy musi zerzyg*ć się na mecie z wysiłku. Są ludzie (tak jak Marcin, z którym wczoraj rozmawiałem), którzy jadą na 70.3 do Pescary… pozwiedzać. A, że przy okazji wystartują, to tylko bonus.
I takich ludzi trzeba szanować. Mój szacunek mają!
BTW. Kiedyś rozmawiałem z Krzysiem D. o jedzeniu pączków. Powiedział mi: „największe moje przekleństwo polega na tym, że nie mogę się opanować i zmieścić w 10”. DZIESIĘCIU na raz… Czyli jednak ma jakiś cel 😉
16 Komentarze
Czasem mój 4 letni syn pokazuje mi jak robi pompki po czym biegnie na drugi koniec mieszkania, żeby pokazać jaki jest szybki i na koniec rzuca: „Tata ja będę numerem 1 a Ty 2”. Łatwo się nie poddam ale czasem nie trzeba super wyników, aby mieć wielką satysfakcję z tej „zabawy”.
Pozdrawiam,
P.
miłość ojcowska miłością ojcowską ale tak łatwo się młodemu nie podkładaj 😉 pamiętam jaką satysfakcję mój Michał miał jak mając już 190cm wzrostu odbijał sobie te wszystkie przegrane ze mną 1:1 w siatę 😉
Kto powiedział, że podkładam 🙂 Niema taryfy ulgowej. Nie wiem jak w sporcie ale z tym nordyckim wyglądem to przynajmniej u kobiet będzie mu lepiej szło, a wiec w sporcie ma u mnie przechlapane 🙂
Posłuszny pacjent:)) Ja lubie plan. Tak jak z chirurgiczna precyzja organizuję pracę to tak samo lubię zaplanoać (trener) i realizować treningowy tydzień. Lubię walczyć o wynik ale nie jest to Św. Graal:)) Każdy bawi się jak lubi:) Szanuję każde indywidualne podejście do uprawiania sportu.
Professore. Jak ja cię KOCHAM!!!!!!!
Jest jeszcze jedna istotna kwestia społeczna związana z tym tematem. Otóż jak spotkają się osoby z zupełnie rożnymi celami sportowymi, to nie może byc tak, że jedna czuje się gorsza od drugiej, bo robi to dla czystego funu. Dość często spotykam się z sytuacja, że na kogoś kto nie zwiększa ciagle presji na sobie patrzy się na jak na kogoś gorszego, kto właściwie nie powinien nazywać się triathlonistą, bo nie robi orki na co dzien.
Wszystkim przydałby się luz w dupie u umiejętność postawienia się w sytuacji drugiej osoby. 🙂
100% racji. Powiem więcej – ten brak szacunku dla SIEBIE widzę za każdym razem jak ktoś rozmawiając ze mną mówi tylko się nie śmiej bo ja robię 1/2 w 6h. A z czego ja mam się niby śmiać????
Dzięki za tekst. To trochę o mnie. Ostatnio koncentruję się na bieganiu (po górach) i bolą mnie pojawiające się na portalach biegowych artykuły dzielące i wartościujące pod względem reprezentowanych odmian biegania i osiąganych wyników. Szanuję ludzi osiągających super wyniki i wielu z nich mogę nazwać osobami bardzo mi bliskimi.
Niemniej oczekiwałbym od tzw. środowiska minimalnego zrozumienia dla postaw takich jak moja, dla mojego biegania jako radości do obcowania z przyrodą, górami i (last but not least) wspaniałymi ludźmi. Zwykle takie zrozumienie znajduję, niemniej wszystkie próby podziałów dość skutecznie psują mi humor, a głosy (częstsze niż bym się spodziewał) typu „skróćmy na Rzeźniku limit do 12h bo nie czuję się dostatecznie zajebisty biegając z cieniasami” przerażają mnie. Z drugiej strony nie chcę odchodzić z szeroko rozumianego sportu. Stawianie sobie poprzeczki gdzieś ledwo w zasięgu wzroku i próba doskoczenia do niej to coś co pomaga mi na co dzień zwlec się z łóżka i iść na trening (a tak naprawdę walczyć o sprawność i zdrowie).
Reasumując bardzo się ucieszyłem znajdując w Tobie zadaklarowanego sprzymierzeńca!
Robert akurat kwestia limitu z punktu widzenia organizatora (ale tylko orga) jest dość przemyślana. To tak jak cutt off na ironmanie. Jest limit i trzymamy się limitu. Ale właśnie z tego powodu np. podczas półmaratonu w Wiązownej osoby, które wiedzą, ze w limicie się nie zmieszczą startują…. szybciej. Ale to kwestia podejścia orga. Co do zrozumienia i szacunku – nie ma dyskusji. Dla mnie takim samym ironmanem jest ten, który robi to w 16h jak ten, który robi to w okolicach 8h. Ważne, ze się ruszamy!
Mkon jak zawsze w punkt. 😉 Magde to nawet poznalem na obozie biegowym. Ma Power, którego brakuje niejednej draftującej parówie. Bo z tej presji potem skracanie trasy, drafting, darcie mordy na innych… Moze jak ruscy nie pojadą na RIO to paru z 1/8 Nieporętu zaproszą i wtedy ta napinka komuś się przyda. Myślę, że tez co innego rutyna, trener, plan, poprawianie siebie. A co innego presja, że niby bez rekordu to się nie liczy bo niektórzy to nawet w myślach rywalizują z innymi, coby FB potem fotami zapełnić. Inna sprawa ktos robi Olimpijke w 3h i dziekuje całemu sztabowi za ten wynik. No to tez takie sobie, ale presja na innych juz jest bo sukces ogłoszony. I dlatego lepiej to mieć w dupie. Czuwaj!
No właśnie. I tutaj kłania się po co to robimy. Bo jeżeli dla foci na FB i tekstów jaki to ja przezajebisty jestem to smutne to jest. Fajne to jest ale chyba nie powinno być GŁÓWNYM motywatorem 😉
Mkon, patrząc na statystyki dotyczącej otyłości to nawet jak ktoś to robi dla fotki na fb to i tak lepiej niz mialby siedziec na kanapie:)
100% zgody!
Ten mit juz upadł. Wstał z kanapy i zrobił triathlon. Znam 150% znacznie lepsze metody na zrzucenie wagi niz tri. FB pełne jest martwych fanpage „Od zera do IM”, „Tri na przekor wszystkim” itd. Rok w rok robi sie z tego coraz wieksza groteska. Umówmy się. Dla radości tri jest super. Dla zrzucenia wagi bez sensu. Znam gościa co wcale nie zrzucał i zrobił pełen w 12h, a uśmiech z twarzy mu nie schodzi. Juz dawno ten mit, że dla sportu ludzie sie zmienili znikł. Ludzie sie zmieniają dla teatru i interakcji symbolicznej jaką daje pokaz w Social Mediach. A to gubi sens działania, albo go wypacza. No chyba, że umawiamy się. Po to to wszystko jest. Dla pokazu 😉
Mi Teściowa powiedziała że mam fajny tyłek :). To się nazywa motywacja po wytopie:)
he he dobre!