Pamiętam jak zazdrościłem Piotrkowi Rostkowskiemu jego wyniku na 800metrów. Jako pierwszy z naszej dwójki „przyjaciół z tartanu” złamał 2’. Ja nie złamałem do dzisiaj. Pamiętam też, że trenowaliśmy razem, razem spaliśmy w jednym pokoju, razem mobilizowaliśmy się przed każdymi zawodami. A potem na linii startu była… ostra rywalizacja. No i zawsze Piotrek wygrywał. Wygrywał bo był lepszy. Tłumaczyłem to sobie na różne sposoby – lepsze warunki (wyższy i szybszy), on ze wsi (wiadomo lepsze żywienie) ja z miasta, w niego trener inwestował więcej czasu niż we mnie. Tłumaczenie pełną gębą. Prawda jest taka, ze chłopak po prostu był LEPSZY (rekordzista Polski na 1500m – 3:35:52). Jest jednakże jedna rzecz, z której jestem BARDZO dumny. Nigdy, przenigdy nie przyszło mi do głowy, żeby ta zazdrość skończyła się myśleniem życzeniowym w stylu – jak coś mu się stanie to dzięki temu wygram. Pomimo tego, że łatwo przychodzi takie „planowanie” to ta zazdrość raczej motywowała mnie do roboty a nie powodowała, że tak jak łyżwiarka Tonya Harding polowałem na nieszczęście rywala. Ona akurat sama przyczyniła się do kontuzji Nancy Kerrigan co jest nie tylko patologią ale i przestępstwem.
I trochę przypomina mi się to wszystko jak słucham, czytam i widzę, co dzieje się wokół wyniku Michała Podsiadłowskiego z dnia wczorajszego. Niby wszystko w żartach, ale sam łapię się na tym, że myślę – kurcze chłopak zrobił życiówkę lepszą od mojej o 2’! Skubaniec!
Już dawno odpuściłem sobie myślenie, że będę jeździł rowerem jak On. Ale że życiówkę ma lepszą? No to trzeba sobie jakoś przetłumaczyć.
Ta zazdrość ma mobilizować a nie demoralizować. Nie podobają mi się wątpliwości i zadawane półgębkiem pytania sugerujące cokolwiek. Nie podobają mi się komentarze o krótszej trasie. Michał ma kopyto i koniec. Mówił mojemu koledze, że głęboko wierzy w to, że kiedyś wygra rower ze wszystkimi. I wygrał! A PRO niech się zabiera do roboty!
A teraz poziom meta. Ostatnio dużo szkolę z różnić międzykulturowych. Opisując społeczeństwa posługuję się jednym z wymiarów, który nazywany jest MAS (maskulinizm). Potrzeba rywalizacji. W Polsce na dość wysokim poziomie. Ale potrzeba rywalizacji (również między kolegami) może mieć dwie strony. Może być mobilizująca do jeszcze lepszej pracy nad sobą (dla przegrywającego) albo tę typowo polską – ja mam źle – to niech mój sąsiad też ma źle. I czasami w naszym sporcie widzę niestety to drugie zachowanie. Piszę z kolega o tym jak to „zmuszamy się” obserwując lepszych bardziej wytężonej pracy a nie do tłumaczenia albo szukania wątpliwości. Zmuszamy się – tj. nie przychodzi to naturalnie. Łatwiej jest deprecjonować i szukać podtekstów. Typowe polactwo.
Łatwo jest to pisać jak jest się zwykle wygrywającym (chociaż w Sierakowie z Michałem bym przegrał – w zeszłym roku grubo powyżej 4:10. Ale zacytuję kolegę Buszana: „rywalizacja z Maćkiem (Dowborem) jest zawsze dla mnie motorem napędowym. Kilkanaście przegranych spowodowało, że polubiłem przegrywać. I to dodało mi spokoju i siły. Autentycznie. Teraz – już po wygranej z Maćkiem robię to dla siebie. Nie dla wygranej z kimkolwiek”.
Czy mam przypominać czym smentee jest Radek 😉
Michał – jesteś kosmitą a my wszyscy lepiej zabierzmy się do roboty! Bo jeśli mamy się ścigać to ścigajmy się z najlepszymi. A najlepiej sami ze sobą!
4 Komentarze
Lajkuje wpis wch… 🙂 Ma kopyto, zaparcie i tyle (kropka) ;
Startowalem na tym samym dystansie wczoraj, w tej samej fali i rower zrobilem 24min wolniej. Ma kopyto i jest zajebisty. Tyle.
niezależnie od tego jaką długość miała trasa był najszybszy więc „krzywe” tłumaczenia „bo coś tam” są bez sensu.
pierwsze kopyto w polskim TRI to Michał Podsiadłowski i jak ktoś go złamie na zawodach to przejmie tytuł pierwszego kopyta…
A ja zeszłem (zeszedłem) poniżej 2′ na 800 :-).
Mądry tekst. Oby jak najwięcej osób wyciągnęło z niego wnioski.
pozdrawiam
Oczywiście krótsza trasa troche przeklamuje srednia. Jednak rzeczywista srednia 43 km/h i tak robi mega wrazenie i powinna budzic podziw!