Jak wiadomo tonący brzytwy się chwyta. Czego ma się chwytać goniący za formą? Chwyta się najnowszych patentów na jej zwiększenie. Nie, nie, nie zwariowałem i nic nie kupuję. Po prostu ostatnimi czasy wpadły mi w ręce dwa urządzenia, z których miałem okazję skorzystać. I to skorzystałem dobrze.
Wchodząc do przeszklonej „beczki” miałem stracha. Bo pamiętałem scenę, jak to ciśnienie rozsadza kandydata na wroga Bonda. Ale Pani Magda obsługująca komorę zapewniała o całkowitym bezpieczeństwie: MKON nie bój – ty kimaj a ja będę czuwała. I rzeczywiście. Cała procedura zajmuje ok. 80’ kiedy to 10’ osiągamy odpowiednie ciśnienie, potem leżymy 1h w tym ciśnieniu i podawany jest tlen, a potem 10’ rozprężamy. Specjalnie nie podaję wartości, bo jak chcecie szczegółów skontaktujcie się bezpośrednio z Magdą https://www.facebook.com/komoratlenowaolsztyn/.
Wziąłem 10 takich zabiegów. Wyczytałem w sieci, że bezpośrednie podawanie tlenu pod ciśnieniem przyczynia się do lepszej regeneracji. A że przy okazji dokładnie wtedy byłem w ciągu antybiotykowym w związku z panią B to myślałem prosto – na pewno nie zaszkodzi, a jak pomoże to nawet lepiej.
Czy coś mi to dało – nie mam pojęcia. Wyniki krwi się poprawiły (hemoglobina z 13,6 na 14,3) ale byłem też tuż po komorze w górach. Poza tym nie wchodziłem tam, żeby coś osiągnąć. Była okazja (Prezes załatwił!), więc szkoda było nie skorzystać. Czy miało to skutek (nawet pośredni) okaże się 2.10!
Ale chociażby z powodu całkowitego odcięcia się od tzw. bieżączki warto. 1h tylko dla Was w kompletnej ciszy z maseczką tlenową na gębie. Lepsze to niż trenażer 😉
Zanim o urządzeniu to najpierw krótka historia z… przeszłości. Pamiętam jedną z rozmów z Marcinem Waniewskim gdzieś w 2009 r. (tuż po mojej wygranej Borównie) jak to obgadywaliśmy ścigających się w zakupy sprzętowe kolegów (wtedy mowa była o kołach z wysokim stożkiem he he). Marcin w pewnym momencie stwierdził: ciekawe na czym się to skończy – pewnie na namiocie tlenowym. Wtedy nowości i sprzęcie o kosmicznej cenie. A teraz… no właśnie. Ale zanim o cenach to o sprzęcie samym w sobie.
Będąc w Szklarskiej Michał (najlepszy tam fizjo – polecam!) zapytał mnie o namiot tlenowy – czy się opłaca i co sądzę. Moja opinia była taka: czytałem świetny artykuł na AT o treningu wysokościowym i ponieważ w niego wierzę, to jeśli namiot jako sprzęt byłby dostępny cenowo – to dlaczego nie. I okazało się, że kolega ma i czy nie chciałbym wypróbować. Jako osoba jeżdżąca wiecznie po hotelach nie mam możliwości spać w jednym miejscu więcej niż 3 dni z rzędu, więc dla mnie mało przydatny (logistycznie) ale dlaczego by nie wypróbować. Pożyczyłem na jedną noc.
Namiot jak namiot. Rozkłada się szybko, dwuosobowy, więc rozłożony na podwójnym łóżku daje możliwość spania na miękkim (opcją jest włożenie do środka materaca). Do namiotu podłącza się rurę, którą następnie umieszcza się w gnieździe kondensatora, ten do prądu i…. jazda. Kondensator koniecznie umieścić należy w innym pomieszczeniu niż się śpi bo z lekka buczy. I cała filozofia. Na kondensatorze możliwość zaprogramowania wysokości od 600m do 5000. Ale jak poczytałem to spanie na wyżej niż 1900 nie ma sensu. Jak ktoś ma logistyczne możliwości rozstawienia w pokoju a żona/mąż nie ma problemu spania pod folią to super urządzenia w okresie BPS. Bez konieczności wyjeżdżania w góry macie hipoksję pełną gębą. Tym bardziej, że kwota wypożyczenia na tydzień (na życzenie podam namiary) to koszt raptem 1,5 dnia hotelu w Szklarskiej. A i sam namiot już nie w tak kosmicznej cenie – na pewno taniej niż mój obecny rower 😉
2 Komentarze
namiot tlenowy ustawiony na łożu małżeńskim; propozycja spędzenia w nim wspólnej nocy skierowana do współmałżonka, a może jeszcze w nocy te sprawy…hmmm… o ile jeszcze przychodzą do głowy gdy się jest dobrze po czterdziestce (chociaż w tym wieku może to już i niesmaczne bez względu na to czy występuje tam rura tlenowa czy też nie…)
wydziwiasz…. 😉