Jest to ostatni wpis na niemaniemoge.pl przed Hawajami. Od dzisiaj do wyjazdu każdy dzień zaplanowany jest pod korek. Na szczęście 30.09 zostawiam to wszystko i lecimy z małżonką. Odpocząć. A start – w dupie ze startem. Jakoś to będzie. Jednak myślę, że nie ilość treningów a czas na odpoczynek to jest to, co odróżnia PRO od amatorów. Dzisiaj klasyczne sprawy amatorów, którzy chcą „dociągnąć rok” (w tym mój). Miłego czytania.
Kejs nr.1 Marcin mam pytanie, jak byś miała chwilę, to będę wdzięczny za odpowiedź, podpowiedź. Jak sobie radzisz ze zrytą psychą. Przygotowuje się do jesiennego maratonu. Od 1 grudnia trenuję intensywnie. Za mną jak dla mnie bogady sezon triathlonowy. Startów 5 w tri, kilka biegów. Ponadto praca zawodowa, praca poza zawodowa i rodzina. I do tego gówniany urlop. Doszedłem do ściany i na treningi biegowe wychodzę chyba tylko siłą… sam nie wiem jaką. Plan na maraton jak dla mnie ambitny, złamać 3:30. wiem, że jestem zajechany i potrzebuję resetu, ale na to nie ma teraz szans. Może masz jakąś metodę na szybki reset, na zrytą psychę? Będę wdzięczny za podzielenie się doświadczeniem jeśli takowe masz. Pozdrawiam.
Kejs nr. 2 Telefon od żony zawodnika: MKON, nie wiem ja to zrobisz ale musisz zadziałać. Przed moim mężem najważniejszy start roku a jemu… nie chce się trenować. Nie robi treningów jakościowych w ogóle albo przerywa je w trakcie. Wiem, ze mu ciężko ale czy jest coś co można by zrobić aby go jeszcze zmobilizować. Widzę jak się męczy i straaaasznie mi go szkoda.
Oj jak doskonale Panów rozumiem. Mnie też się już nie chce. I nawet wizja startu na KONA jakoś nie mobilizuje mnie aż tak bardzo. Zanim o meritum to ważna sprawa. Robisz nie płacz – płaczesz nie rób. Są rzeczy nienegocjowalne. I prawdopodobnie żadne z nas (dwóch kolegów i ja) nie rzuci tego wszystkiego w cholerę bo przecież robimy to… dla przyjemności ;). To jest tylko i aż nasze hobby. Ale dochodzimy w pewnym momencie do ściany motywacyjnej a tutaj jeszcze 3 -4 tygodnie do startu A.
Powtarzam – nie ma żadnych tabletek na zwiększenie motywacji i nabranie chęci. Niestety. Wszystko w głowie. A tej można pomóc. Przynajmniej jakoś ją omamić.
Jest taki koncept w zarządzaniu ludźmi, który mówi, ze w przypadku sytuacji kryzysowych powinno się wobec człowieka/zespołu stosować styl dyrektywny. Nie ma znaczenia jakie jest doświadczenie adwersarza interwencji. My way albo highway. Oczywiście wtedy szef bierze całą odpowiedzialność za jakość interwencji na siebie a ludzie bez zastanawiania się po prostu ją realizują dbając o każdy szczegół. Jak się wali to wszystkie ręce na pokład i działamy według pewnego schematu. Podobnie jest tutaj. Rozmawiając z zawodnikiem z kejsu nr.2 opowiedziałem mu o tym właśnie schemacie. Facet jest w tej cudownej sytuacji, ze małżonce zależy. Doszliśmy do wniosku, ze trzeba „przysiąść fałdów”, zacisnąć zęby, świadomie zdjąć trochę obowiązków z jego głowy i przy całym bólu (na który obie strony się godzą) dociągnąć do końca i wtedy zrobić reset. Dłuższy, krótszy ale reset. To takie trochę przyduszenie pożaru ale to jest właśnie ten cel krótkofalowy. Podobnie jest zresztą u mnie. Mam pod korek obowiązków służbowych przed wyjazdem. Podróże nie pomagają a peak BPS-u nawet przeszkadza w robocie. Jestem w stałym kontakcie z bazą (czyli moją Ewą i Tomkiem). Tomek podchodzi do mnie dyrektywnie – na moje możliwości nakłada największą możliwą ilość obciążeń a żona zaciska zęby i mimo gromów jakie widzę w oczach nie komentuje mojego kładzenia się do łóżka o 20. I wszyscy nie zastanawiamy się po co i co z tego będzie – po prostu realizujemy plan – trochę jak roboty. Wiedząc, że jeszcze 3 tygodnie trzeba wytrzymać.
Zawsze jak działo się w moim życiu coś słabego to stosowałem wobec siebie taką metaforę. Jestem na dnie. Niżej upaść już nie można. Od tej pory tylko droga w górę. Jaki to ma związek z trenowaniem? Myślę, ze w przypadku zawodnika, który celuje w Mistrzostwo Świata M50 sytuacja, w której z nawarstwiających się powodów demotywacyjnych nie wykonuje jakiegoś treningu to dno den. I czasami czekam na taki moment. Specjalnie. Mam wtedy poczucie, ze ilość pogardy jaką wobec siebie czuję jest elementem nie tyle demotywującym ale właśnie motywującym. Nienawidzę tego „cieniasa” wiec mobilizuje mnie to do przełamania się i dociśnięcia. Przykład: jak dzisiaj pamiętam lata młodzieńcze, kiedy chcąc poradzić sobie z żarciem czekolady kupiłem ich sobie 3. Wszystkie 3 zżarłem na raz i pławiłem się w tym „nielubieniu siebie” – mdłości trochę w tym pomagały. Ale od tamtej pory nie myślę już tak kompulsywnie o jedzeniu czekolady. Opaść na dno i moooocno się odbić. To według mnie kolejny sposób na przełamanie głowy. Oczywiście każdy ma swoje dno i nie zawsze to opadanie to proces przyjemny. Dla mnie jednak mobilizujący. Porażki– jeśli tak to można nazwać – raczej mnie mobilizują a nie demotywują. Po prostu stają się wyzwaniem.
W tych okresach bardzo słabej mobilizacji według mnie jest jeszcze jeden aspekt szalenie istotny. Brak „banana na twarzy”. Czyli uświadomienie sobie, że brak endorfin po treningu to standard a nie, że jest to kolejny element, którym trzeba się przejmować. Trochę tak jak w robocie. Idziesz i masz do napisania raport. Nie jest to motywacyjne mistrzostwo świata – piszesz go ale wiesz, że zrobienie w nim błędów będzie miało konsekwencje (następstwa w sensie a nie karę). No to może bez zbytniego zachwytu po prostu robisz to dobrze. Jak rzemieślnik. I jeśli ktoś rozlicza cię nie z raportu a nie z tego czy robiąc raport tego „banana” na twarzy miałeś to jakoś przetrwamy… Jeszcze 3 tygodnie.
Jeśli jednak potrzebujecie motywacji pozytywnej to, to co może Was nakręcać to wizualizacja co będziecie robili po. Ja już wiem co będę robił 15.10. Świętował urodziny. Na maksa 😉 I na pewno rano nie będzie to basen
2 Komentarze
Trochę uprościłeś z tym stylem dyrektywnym i jego cudownymi właściwościami. Bo pomimo wymyślenia cudownego rozwiązania problemu/sytuacji kryzysowej, który na 100% powinien się sprawdzić, pomimo płomiennej mowy która porywa normalnie tłumy, pomimo logicznego i łopatoloficznego wytłumaczenie aspektów tegoż rozwiązania i wzięcia na siebie pełniej odpowiedzialności za efekty, zawsze można odbić się głupoty współpracownikówm ich „tumiwisizmu” i olewactwa. No ale w tym wypadku zakładamy że jednak obu panom zależy na zreaalizowaniu celu i się przyłożą do poleceń odgórnych.
Paweł, ależ dokładnie tak jest. W chwili kryzysu: „jak trwoga to do Boga” czyli to czasami są ruchy oddolne ;). A z kolei jeśli jest to działanie „od gory” to na tumiwisizm nie poradzisz. Chociaż wielu managerów zapomina, że elementem dyrektywności jest kontrola! Właśnie jako antycypacja olewactwa