Baltazar, na stadionie się biega, nie zwiedza…
moje wszystkie błędy z Dębna
Pokaż wszystkie

Poczułem się wczoraj jakby ktoś mi strzelił w mordę. Naprawdę. Pamiętam zajęcia z W-F, kiedy to uczyliśmy się boksować, czy to „walki” z moim Michałem. Boks nie jest moją bajką. Przyjmowanie ciosów, mimo trzymanej gardy, boli. Lubię oglądać boks ale nie boksować. Przeczytawszy zalecenia PZLA odnośnie startu w Maratonie w Dębnie poczułem się jak zawodnik po mocnym knock- downie.

To był najcięższy okres przygotowawczy do maratonu jaki doświadczyłem w swojej karierze. Najcięższy bo pandemia, bo online, bo dziadkowanie, bo Warmia, która przez większość czasu wyglądała jak Syberia. Najcięższy też, bo mam poczucie, że #cukierdetox już nie działa. Choć odmawiam sobie słodkości, waga zatrzymała się na poziomi 70-71kg. Co, dla maratońskiego biegania jest wynikiem dalekim od takiego, w jaki celuję.

Miałem w tym okresie dni lepsze i gorsze. Pamiętam nerwową frustrację, kiedy kładłem się spać i denerwowałem się, czy rano, w „zapięty co do godziny” grafik wpisze się pogoda. I czy mój plan wypali. Pamiętam dokładnie, ze mój poziom frustracji warunkami pogodowymi, był tak wysoki, że nie spałem wtedy ze zdenerwowania całą noc. Aż nastąpił moment przełamania. Przestałem się po prostu przejmować. Zakładałem kolce i biegałem ile się da i na ile pozwolą warunki. Pytania czy spadnie śnieg, ile tego śniegu będzie, czy o 7 rano będzie już wyjeżdżona koleina przez auta, jak zniosę bieganie po 3:30/km przy temperaturze -12, pojawiały się dalej. Ale odpowiedzi na nie, nie wpływały negatywnie na moje trenowanie. Przeskoczyłem ten „szczyt”. I wydawało mi się, że teraz będzie z górki. A tu kolejny szczyt. I to wyższy.  I tak cały czas. Dobrym przykładem tej „gry” był „start” w Chomiczówce.

Trzeba zrobić start kontrolny – odwołują zawody na tydzień przed. Robię je więc sobie sam. W ten sam dzień. Jednak w sobotę przed sprawdzianem nad województwem przechodzi burza śnieżna. Nie ma gdzie biegać. Szukam po całym województwie miejscówki. Znajduję niedaleko Olsztyna. Ma jeden zaśnieżony odcinek. Jeżdżę po nim autem tam i z powrotem driftując, żeby zrobić koleinę. Zanim wystartuję, odmierzam kółkiem 4km tak, żeby nie trzeba było biegać na gps. Biegam. Pokonuję kolejną przeszkodę, wpinam się na kolejny szczyt.

Tak mniej więcej wyglądały ostatnie 3 miesiące przygotowań. Tak jak napisałem – od pewnego momentu mnie to mobilizowało. Podsumowując ten okres chcę powiedzieć wyraźnie, na tydzień przed maratonem, wychodze z tego okresu „z tarczą. Ale los (czy tez organizator Dębna) nie pozwala się znużyć taperingiem. Pojawia się wyzwanie.

zdjęcie z 7 kwietnia :)

Od początku organizator wymyśla coraz to kolejne wymogi dla startu. Ogranicza ilość zawodników,  aby wystartować trzeba reprezentować klub zarejestrowany w PZLA. Załatwiam i melduję się na liście startowej jako jeden z pierwszych. Wczoraj (10 dni przed) prowadzę szkolenie i NAGLE pojawia się komunikat o ponownej weryfikacji. Staję na rzęsach, aby załatwić sobie zaświadczenie, ze jestem w kadrze PZTri. Wysyłam i… liczę na pozytywną weryfikację jakiegoś dziadka z PZLA. Wyniki weryfikacji pojawią się na 3 dni przed startem.

Czy się denerwuję? TAK. Czy mam back up plan? TAK. Ale mam tez poczucie (jak ten mocno trafiony bokser), że może ten cios umożliwia mi podniesienie się z desek dopiero po wypowiedzianym przez sędziego ringowego „7” (odlicza się do 10). Wstaję mocno zamroczony. Ale wstaję. Czy mam ochotę na kolejne „rundy”. Nie za bardzo. Najbardziej wkurwia mnie to, że takie ruchy zmieniają mnie z „przebierającego nóżkami” naładowanego energią przed zawodami dziadka w dziada.

Dzisiaj Babcia mówi mi: „jak żeś się najął na psa to szczekaj”. Co oznacza w moim tłumaczeniu tej sytuacji, ze mam grać w tę grę wedle reguł jakie są mi narzucone. Ale samopoczucie mam mega słabe. Bo nawet mnie czasami trafia i motywacyjnie osuwam się na liny 😉

7 Komentarze

  1. Wojtek pisze:

    Ja pier** GOŚCIU, szacun. Niby na bieżąco na fb śledziłem Twój okres przygotowawczy ale nie wyglądał tam aż tak dramatycznie. Pomyśleć że od biegania odstraszyła mnie już skutecznie temperatura 0 stopni. Teraz żałuję swoich decyzji o rezygnacji z biegania ale mam nadzieję że Tobie się uda. Kibicuję i życzę powodzenia by jednak mimo wszystko się udało!

    • mkon pisze:

      hehehehe, robisz nie płacz, płaczesz nie rób 😉

      • Paweł pisze:

        złota myśl:)! szanuję

  2. Bart pisze:

    Trzymam kciuki i dzięki za nieustającą inspirację że sky is the limit.
    Z serdecznością
    Bart

  3. Sitab pisze:

    Hej, znam ten ból. Nigdy nie biegałem tak ciężko, chociaż zdarzyły mi się treningi na śniegu i głupie decyzje co do tras. I doskonale znam rezygnację i walkę pomimo takowej. Tak samo jak Ty – w pewnym momencie po prostu wszystko stawało mi się obojętne i po prostu to robiłem, bez żadnego stresu i przemyśleń… i chyba w ten sposób powinniśmy robić wszystko, co jest trudne lub po prostu spoza naszej strefy komfortu.
    Wielki szacun i dzięki za tekst!

    • mkon pisze:

      dziękuję

  4. Romet pisze:

    Hahahaha, rozbrajają mnie te zdjęcia. Tak trzymać, powodzenia!