Pokłosiem ostatniej sMentoringowej rozmowy jest temat głowy. A właściwie „głowy”, która blokuje start na pełnej petardzie. Zobaczcie dwie zarzucone do „smęcenia” kwestie.
Jak wyglądają moje patenty na to? Proszę bardzo:
Dyskusja z Padawanem o hamulcu w głowie rozpoczęła się przy okazji dyskusji o planie startowym. Widząc w planie 3 starty w city trail na 5 km i to jeszcze jako starty A, natychmiast zaproponowałem, aby drugi (a może i trzeci start) polecieć bez zegarka. Dlaczego? Bo zadaniem w tym starcie będzie powstrzymanie się przed kontrolowaniem siebie. Są to starty typu C więc można poeksperymentować, a nawet jeśli ściana przyjdzie na 3km to i tak będziemy wiedzieli w którym jesteśmy miejscu. Ale nie chodzi o bieg w pałę już od 10 metra. Padawan dostał zadanie trzymania się w zasięgu tych, z którymi przegrał na pierwszej edycji biegu. Dzięki temu ciągle jesteśmy w balansie realistyczności i ambicji. Taki start bez kontroli pozwoli znieść ten „racjonalny” hamulec w postaci „biegnę za szybko, nie starczy mi sił na koniec”. Może i nie starczy, ale wiem, że biegnę z gośćmi w moim zasięgu więc powinienem walczyć.
Nie, nie zaprzeczam sobie. Po prostu pokazuję alternatywną metodę. Jednak w niej kluczowe jest to, co rozgrywa się przed startem. Na treningu. Bo jeśli chce się biegać szybko, trzeba trenować szybko. Dzięki temu mamy DOWODY na to, że dana prędkość jest w naszym zasięgu. Wtedy pozostaje nam tylko trzymać tempo. Ja np. na garminie obserwuję wyłącznie średnie tempo odcinka (oczywiście mówimy o starcie lub akcencie). Na wybieganiu to właściwie zegarek mógłbym mieć w kieszeni. Jeśli przebiegłem na treningu 2*8km z 5’ przerwą w tempie X to utrzymanie tego na zawodach na 15km i półmaratonie jest więcej niż pewne. Trzymanie tempa w tym przypadku przydaje się, aby nie „upalić się” na pierwszych km. I tak jak już pisałem można w przypadku tej kontroli pozwolić sobie na zbieranie „górek” – ale o tym
Przełamywanie głowy w perspektywie micro łączy się dla mnie z tematem tzw. „górki” albo „zapasem” na drugą część wyścigu. Zawsze jak biegnę (zawody lub akcent) zbieram bonusowe sekundy. I tak np. jeśli na pierwszym km zamiast 3:40 pobiegłem 3:38 to mam +2. I kumuluję je sobie do połowy dystansu. A potem mam psychiczny luz, bo nawet jeśli pobiegnę wolniej (zwykle nie biegnę) to i tak sumarycznie wyjdzie tyle ile miało wyjść. W perspektywie makro robienie „górki” to przede wszystkim oswajanie głowy z tempem albo „uciążliwością” odcinka. Biegnięcie „do odcięcia” często blokuje głowę. Ale jeśli w czasie treningu tych bliskich „wyrzygu” odcinków masz sporo to powoli przyzwyczajasz głowę do intensywnego wysiłku. Przykładem niech będą znienawidzone przeze mnie 30” sprintem pod górę, które Tomek fasuje mi zwykle gdzieś w tym okresie. 30” niby niedługo, ale sprintem pod górę daje mi odczucie, że mniej więcej od 10” lecę w VII zakresie tempa. Po każdym odcinku muszę odstać bo taki jestem zarżnięty. I mimo że sumarycznie krótko to trwa, to „strach” przed bólem odcinka i to co dzieje się na odcinku rozszerza moje odczuwanie trudności, a co za tym idzie trenuje głowę. Makro „górki” pozwala ci złapać odpowiednią perspektywę – wiem jak to smakuje, wiem czego się spodziewać. Gorzej być nie może. Oczywiście tutaj pojawia się pytanie: czy chcesz? I stąd kolejny patent.
Przed tegorocznymi Hawajami 100% „mocnych” treningów kończyłem w tym samym stylu. Jak już było ciężko, to wyobrażałem sobie, że tyle ile zostało mi do końca treningu to dokładnie tyle ile do mety na Alii Drive z tą jednak różnicą, że jestem 2-gi a koleś na pierwszym miejscu jest w moim zasięgu wzroku. I zakładałem, że on słabnie a ja jeśli utrzymam tempo to złapię go na ostatnich 5 metrach. I ten obraz uruchamiał w mojej głowie odwieczne pytanie: na cholerę my to robimy? Jaki jest mój cel? Bo jeśli rzeczywiście chcę wygrać, a jestem osobą ambitną, to głowa właśnie nie pozwoli nam zwolnić. Przepracowałeś 5 cholernie trudnych miesięcy i tylko dlatego, że nie masz siły pozwolisz sobie na „odpuszczenie”? Naprawdę się nie opłaca. Do zmarnowanego czasu dorzucisz jeszcze cholerne poczucie winy bo „zdjąłeś nogę z gazu” i pozwoliłeś sobie dotoczyć się do mety.
Podsumowując. Praca z głową polega na tym, aby w odpowiednim momencie włączyć „niemaniemoge”. Nie chodzi o przyspieszenie. Chodzi o to, aby utrzymać tempo. Tempo, które dobrze zaplanowałeś, które w odpowiedni sposób przećwiczyłeś. Tempo, które zagwarantuje ci realizację twojego celu. Nie musisz celować w wygraną. Wystarczy oszacować takie tempo, którego inni nie utrzymają 😉 Tak to u mnie zadziałało 14.10 (prawie jak bitwa pod Grunwaldem) 🙂
1 Komentarz
W samo sedno! Niemaniemoge :-).