Chciałbym domknąć SUSZ. Bo jak to moja żona mawia: “szewc bez butów chodzi” i są to zawody, w których popełniłem tyle błędów nowicjusza (były debiutem w 2018r), że czas się do wszystkiego przyznać. Za część z nich powinienem dostać dyskwę (przyznaję). Ale mam nadzieję, że żaden sędzia czytać tego nie będzie 😉
Oczywiście nie wszystko poszło źle. Pływanie np. rewelacyjnie (jak na mnie). I po raz kolejny uświadomiłem sobie, że ustawianie się skrajnie z brzegu ma swoje moooocne strony. Podstawową jest brak pralki. A potem i tak się dopływa do tłumu ale jest już rzadziej. Wybieg z wody i… ale pozwólcie, ze wymienię wszystkie błędy w kolejności zdarzeń:
Jeśli miałbym wskazać na jasne strony tego startu, to są dwie. Nie zszedłem. A pokusy były 2. Pierwsza po pierwszym kole roweru. Zimno było jak „w psiarni”. Wtedy jednak wyprzedził mnie Marcin Lipowski, który jechał w takim samym stroju i zagadał, ze jemu to właściwie temperaturowo jest ok. No to pociągnąłem. Motywował mnie bardzo majaczący z przodu Marek Markowski, z którym czelendż polegał na tym, aby złapać go pod koniec roweru. I jak już Marka powoli dochodziłem to obiecałem sobie: po rowerze koniec. Tym bardziej, że jak tylko zszedłem na bieg to Marek wyleciał ze strefy jak pocisk a ja bawiłem się w przebieranki. Druga pokusa to oczywiście początek biegu. No masakryczny ból „korzonków lędźwiowych”. No i to szczanie co 2km. Obiecałem sobie, że skończę po 1 kole. Potem obietnica została przesunięta na koło 2. Na szczęście potem te korzonki jakoś puściły i ostatnie metry to nawet skutecznie goniłem Marcina L, który na 1 kole roweru mnie minął i odjechaaaaaał. Ja w tym czasie wiadomo czym się zajmowałem 🙂
Przyznaję bez bicia. Wyprzedanie przez innych miłe nie jest. Ale biegnąć po 4’15”/km przynajmniej można pogadać. Dumny jestem, ze nie zlazłem. Chyba zresztą nie mógłbym tego zrobić orgom i kibicom – ci jak zwykle byli wspaniali. #wsuszunieschodzę
A teraz dwie bardzo poważne sprawy na koniec. Start ten pokazał mi, ze mam bardzo groźny problem motywacyjny Gdzieś zginęło to niemaKniemogę (szczególnie ta k…. w środku). Jak tylko było ciężko (rower albo bieganie) to pojawiało się w głowie: Ale po co ci to? Co ty jeszcze chcesz komu udowadniać? Mało ci? Jesteś miszczem świata…
Zlokalizowałem skurwiela i zaczynam się za niego zabierać. Czy wygram – nie wiem. Ale przynajmniej chcę tę walkę podjąć.
Druga sprawa będzie bardzo delikatna. To mianowicie EGO. Otóż wkurza mnie jak przegrywam z zawodnikami, z którymi nie przegrywałem do tej pory. Wkurza mnie, ale jednocześnie jestem z tego jakoś tak dumny i uznaję to za jak najbardziej naturalne. Na razie jest ying/yang – czyli balans. Ale jak EGO wygra i zacznę schodzić z tego powodu, że ktoś ze mną wygrał albo przegonił mnie w trakcie to chyba będzie to dla mnie koniec kariery MKONa w sporcie. W ogóle. I żaden „kop w dupę” ani „karczycho do przeglądu” nie pomoże.
Serdecznie tego Państwu nie życzę!