Cześć Marcin, mimo, że powinienem mieć teoretycznie mnóstwo czasu, stale mi go brakuje. Mam spokojną pracę – jestem dziennikarzem – piszę ile chcę, kiedy chcę, nie mam jakiś specjalnych ciśnień z powodu terminów, a pomimo tego ciągle mam manko czasowe. Po trochu wiąże się to również z trudnością koncentracji, łatwo się rozpraszam – np. Facebook – i muszę potem nadganiać. Czytałem różne pozycje na ten temat, time management taki, siaki, owaki, ale jakoś nie potrafię tego przenieść w praktykę. Jak ułożyć sobie dzień?! Zrobić listę priorytetów, spraw ważnych i mniej ważnych? Do tego dochodzi jeszcze to, że w rodzinie każdy myśli, że jak pracujesz w homeoffice, to masz mnóstwo wolnego czasu…itd, itp. Nie szukam Złotego Srodka i SwiętegoGralla na moje problemy, potrzebuję tylko parę rozsądnych porad, jak optymalnie gospodarować swoim czasem. Aż muszę kręcić głowę z podziwu, jak wklejasz kolejną fotkę pomiędzy trasą, treningiem, pracą i obowiązkami domowymi, i pytam się – jak ten facet to robi?! Już nie wspomnę o jakości i objętości Twojego treningu w porównaniu z moim – dzieli nas przepaść, chociaż od października trenuję pod okiem Trenera, liczę w tym roku w końcu na sensowne wyniki, bo już mi było powoli wstyd. Dzięki z góry za mentorskie wsparcie, to naprawdę dla mnie wiele znaczy.
Darek
No cóż. Mimo tego, że mistrzem świata nie jestem (jeszcze) to uważam się za osobę dość obcykaną z zarządzania czasem. A właściwie z planowaniem, bo czasem zarządzać jest dość trudno. On po prostu płynie. I to ostatnio coraz szybciej. Gdy szkolę z tego tematu to odróżniam właśnie świadome planowanie od konsekwencji w realizacji planu. I też nie mam „złotego środka”. Jako osoba kompletnie niezorganizowana z natury i przypuszczam, że kilka razy dziennie pytający żonę: czy nie wie gdzie są moje kluczyki – MUSIAŁEM nauczyć się pewnego rygoru związanego z układaniem planu. Na początku do kosza wrzucałem wszystkie zalecenia, że wieczorne planowanie zwiększa efektywność następnego dnia. Teraz nie tylko planuję na dzień następny ale są rzeczy, które planuję na kilka dni do przodu. Począwszy od treningów, a skończywszy na jedzeniu. Standardem jest dla mnie zabieranie jedzenia w pudełkach na maks 2 dni do przodu. Wiem, zajmuje mi to trochę czasu, szybciej byłoby chwycić skrzydełko w fast foodzie albo hambugsa ale bez przesady. Nie takie rzeczy można ogarnąć.
Darek pyta o patenty związane z planowaniem. Oto one.
To patenty na planowanie. Gorszą sprawą jest konsekwencja w ich realizacji. I tym, co nam w tym może pomóc, to A jak asertywność
Moja asertywność jest posunięta do granic bycia odbieranym jako nieprzyjemny. Nierzadko dostaję w ankietach szkoleniowych komentarz: „szkolenie fajne ale trener nie chciał się integrować”. Ostatnio jeden z Prezesów prawie się obraził jak nie wyraziłem zgody na zaproszenie mnie na obiad po udanym szkoleniu. Po pierwsze miałem trening do zrobienia, pod drugie musiałem potem przejechać jeszcze 400km. Są to wybory na jakie MUSIMY się zdecydować jeśli chcemy realizować cel A. W tym wypadku jest to trenowanie. Z czasem do tej asertywności ludzie się przyzwyczajają. Nie odmawiam już udziału w nocnych nasiadówach, bo wszyscy przyzwyczajeni, że albo wychodzę z imprez o 23-00, albo po prostu mnie o nich nie informują. Trudno. Taki lajf. Jeśli tylko nie cierpi na tym druga strona to warto walczyć o swoje.
Podsumowując Drogi Darku.
Zacznij od planu, w którym umieścisz rzeczy nienegocjowalne, ważne (z perspektywy realizacji twoich celów,) a dopiero w ostatniej kolejności pilne, ale nie ważne (jeśli w ogóle z nich nie zrezygnować). Ogranicz do minimum pochłaniacze czasu. Bądź asertywny jak się tylko da, bo nikt nie zadba o Ciebie tak jak ty. I na koniec – nie zapomnij, że to tylko hobby.
Otrzymany w weekend list od kolegi triathlonisty pokazuje, że ta zabawa – to jak wskazuje nazwa – tylko zabawa. Życie jest ważniejsze! #walczsońka
2 Komentarze
W moim przypadku, oprócz spisania sobie rzeczy ważnych, dookoła których następuje planowanie, mocno pomogło mi składanie sobie samemu „małych obietnic”. I, oczywiście, dotrzymywanie ich. Ciężko jest, chociaż pewnie się da, z dnia na dzień zmienić kompletnie sposób, w jaki się funkcjonuje. Ale metoda małych kroków pomaga. Osobiście po prostu nie korzystam z większości rozpraszaczy typu sieci społecznościowe, więc tu problemu nie miałem i nie mam. Ale często pojawiała się gonitwa myśli i pomysłów, z których każdy wymagał natychmiastowego się nim zajęcia. Moje pierwsze obietnice sprowadziły się do ograniczenia gonienia tych pomysłów, spisywania ich „na później”. I nagle okazało się, że owszem, pomysły nachodziły, ale po zapisaniu ich w kajeciku przestawały zaprzątać głowę. To był pierwszy mały sukces, który dał fundament do dalszej pracy. Były kolejne obietnice, przygotowywanie zgrubnego planu tygodniowego, potem szczegółowego na kolejne dni tygodnia w wieczór przed. Ba, doszło do tego, że aktualnie planując tydzień/dzień celowo wciskam w ten plan czas „na zmarnowanie”, bo to daje pewien bufor na rzeczy ważne. Jak się obsunie coś ważnego, to łatwiej zrezygnować z zaplanowanej „bzdurki” 😉
dobry patent! kupuję!