Dzisiejszy felieton jest pokłosiem dwóch rzeczy. Zwrócił się do mnie jeden z kolegów triathlonistów z prośbą o napisanie o tym jak wychodzić z kontuzji. Poprosiłem nawet kolegę, żeby mi pomógł – ten dał mi mądrą książkę ale jakoś… ciągle nie mogę się za nią zabrać. Druga to sytuacja mojego przyjaciela, którego przygody z przeciążeniem mogliśmy oglądać ostatnio na FB. Postanowiłem więc spojrzeć w lustro i zadać również sobie pytanie jak w przeciągu ostatnich 10 lat wyglądały moje przygody z tzw. przeciążeniami, kontuzjami i tym jak to sami sobie nie pozwalamy ich zaleczyć.
Zacznijmy od początku. Nie piszę o kontuzjach typu: złamania, pęknięcia, naderwania, zerwania i wszystkie inne „ania”. Piszę o klasycznym przeciążeniu wynikającym z bardzo prostego zaniedbania: dużo trenujemy i nic poza trenowaniem nie robimy. Zero rozciągania, zero masażu. Regeneracja polega na dwóch piwkach wieczorem i pójściem w kimę. Nie nabijam się. Opisuję sytuację trochę z autopsji, trochę ze słyszenia, a na pewno z obserwacji.
Będąc na krawędzi kontuzji w środku ciężkich przygotowań, z opłaconym za ciężkie pieniądze startem po wielu bólach idziemy do fizjo. Wizyta przebiega wzorowo, problem jest zdiagnozowany (masakrycznie napięte mięśnie czworogłowe), operacji nie trzeba robić. Informacja, że noga się nie urwie bardzo nas cieszy. A najbardziej to, że „ból kolana” niekoniecznie oznacza od razu zabieg artroskopii. Na koniec dostajemy ćwiczenia mające antycypować takie sytuacje w przyszłości oraz zalecenie zrobienia krótkiej przerwy. Ale zaraz – jak to krótkiej przerwy. Po negocjacjach z fizjo ustalamy, że będzie to 3-4 dni bez biegania. Żegnamy się, zostawiając na parapecie kopertę i oddalamy się po „gumnie”* A potem zaczyna się kombinowanie. Poniżej znajdują się 3 najbardziej klasyczne (z mojej perspektywy) aktywności, które aplikujemy sobie w procesie „wyjścia z kontuzji”. Wiem, bo nagminnie je stosowałem.
Nie mogę biegać? Pojeżdżę więc… Najbardziej klasyczna forma obejścia zaleceń. No bo przecież fizjo nie powiedział nic o jeżdżeniu. A ponieważ muszę jakoś nadrobić brak biegania, to cisnę na rowerze. Cisnę ile się da. Za 3-4 dni wrócę do biegania i dzięki temu nie stracę formy. Tak, jakby formę można było stracić w ciągu tego czasu. Noga boli w takim miejscu, że nie można jeździć albo biegać? Cisnę 3 x dziennie na basenie, na siłowni etc. Zamiast dać mięśniowi zaleczyć się, ciągle go bodźcuję. No może nie bezpośrednio to miejsce ale przecież fizjologicznie organizm jednak obciążam – wydłużając czas zaleczenia.
Mija te 3-4 dni. Cały czas byłem cierpliwy, nic nie biegałem – tak jak zalecił fizjo. Nadchodzi ten dzień! No to co robię? Idę się sprawdzić. Zamiast wprowadzać się stopniowo, idę na 20 km, żeby zobaczyć jak będzie. Innymi słowy, zamiast wprowadzać się stopniowo w obciążenia pakuję ile fabryka dała albo ilościowo, albo jakościowo. Bo przecież forma ucieka. Wynik sprawdzianu – jak się uda to nic nie będzie bolało. Jak się nie uda – będzie bolało dalej, a za niepowodzenie terapii „naprawczej” obarczamy innych – nie siebie. Bo przecież forma ucieka.
Mija zalecone 3-4 dni, sprawdzian nie spowodował cofnięcia się do stanu wejściowego. Czas odrobić te stracone dni. No i zaczyna się odrabianie. Ale przecież doszły jeszcze te dodatkowe zalecenia od fizjo. W napakowanym na 110% dniu (no bo przecież oprócz normalnego planu pojawiły się odrabiane treningi) musimy jeszcze wcisnąć te cholerne ćwiczenia. A przecież nie boli to… po co ćwiczyć. Spadają więc z listy. Brzmi znajomo?
Szanowni Państwo. Chciałbym zaapelować o rozsądek. Po pierwsze dopiero luty a imprezy docelowe za kilka miesięcy (wiem, wiem – #MistrzostwaPolskiAfryki już w kwietniu). Po drugie nawet Twister oduczył się „zabiegiwania” kontuzji. A to już o czymś świadczy. Młodsi nigdy nie będziemy, a mam nadzieję, że przed Wami, tak jak i przede mną (mam nadzieję) jeszcze parę lat trenowania.
Dla kontrastu przykład dziewczyny, która napisała do mnie maila – ot tak. Nie startuje w zawodach, biega tak sobie ale bluzę #niemaniemoge kupiła. Jej bieganie to 4 x w tygodniu po ok 60′. W tempie dowolnym. W pewnym momencie stało się jej coś ze stopą. Po wizycie u fizjo dostała ćwiczenia i wróciła do biegania ale uwaga w rytmie: maks 40′ w jednej sesji z przerwą na 2′ marsz co 5-10′. I tak przez 3 tygodnie. Można? Można ktoś napisze – bo nie ma planu, zawodów, treningów jakościowych w pajplajnie. A ja myślę tak: są rzeczy ważne i ważniejsze. Ta ważniejszą jest bycie zdrowym. Nawet kosztem poświęcenia 1 czy 2 tygodni na wprowadzenie się po kontuzji. Bo takie wprowadzenie bez próbowania, zamieniania czy odrabiania to jest dopiero mordęga. Chyba nawet gorsza niż BC2 16km w tempie startowym (brrrrr).
_____________
*koperta na parapecie, oddalanie się po gumnie – kto wie skąd to pochodzi? 😉
2 Komentarze
Z pamiętnika młodej lekarki.
Oczywiście
Wspomnienie z wizyty u dr.&ministra R😈