Zacytuję Tomka Kowalskiego: „proponuję do końca września nie robić nic, co można byłoby nazwać realizacją planu treningowego”. Trener mówi: laba ma być. Czas odpocząć. Tak więc „reset total” trwa już 3 dni. I nie jest tak, że dostaję świra, nosi mnie i muszę wyjść na rower albo pójść pobiegać. O nie. Nawet się cieszę, że w tym amoku szkoleniowym jaki mam obecnie w kalendarzu nie pakuję całego bagażnika trenażerem, rowerem, setem do pływania, zestawem do biegania na ciepło (po południu) i na zimno (o 6 rano). Jestem zadowolony z tego, że nie trenuję! Mam zamiar być z tego zadowolony do 1.10. Pewnie nie wytrzymam i wyjdę na rower albo na brrrr basen. Ale na pewno nie będą to „treningi”. W planie mam jeszcze ultramaraton w Bieszczadach ale to na świeżości… Tym bardziej, że to impreza towarzyska a jedynym celem jest zgrzanie Suchego, więc może bez trenowania się jakoś uda… 🙂
Jednak mimo komfortu wynikającego z nietrenowania mam klasyczny syndrom odstawienia. Czegoś mi brakuje. Po 3 (słownie: trzech) dniach od startu w Malborku to czego mi NAJBARDZIEJ brakuje to systematyczności i tego treningowego drylu. Ta powtarzalność z jednej strony była trudna a z drugiej po 3 dniach już za nią tęsknię. Mam wrażenie, że jestem lekko opuchniętą, zgnuśniałą ropuchą, która nie ma celu i ledwie się rusza. Nie za bardzo mi to odpowiada. Szukam więc sobie aktywności. Szczęściem nic nie leży odłogiem od środka sezonu i niczego nie trzeba nadrabiać. Nie mam relacyjnych zaległości, odłożonych pomysłów, nieprzeczytanych książek. Pomysły są – ale te bieżące – wkrótce pierwszy 🙂
Ale wracamy do ropuchy 🙂 Pojawia się więc pierwsza myśl – iść w hedonizm. W końcu można. Z kilku odsuwanych na okres roztrenowania zachcianek 3 już spełniłem. Zeżarłem hamburgera, torcik wedlowski w całości no i duże fryty. Zauważam jednak, że te przyjemności już tak nie cieszą. Zeżarłem czekoladę mleczną ale po roku niejedzenia takowej ona… mi nie smakuje jak wyobrażenie o niej. Druga myśl – zbrojenia. Kupuję sprzęt jaki powinienem mieć. Negocjuję zakup stroju jednoczęściowego DS HUUB (podobno super oreo), zbroję się w nowe opony i zestawy zapasowe (Emil i Kuba to kopalnie wiedzy jak można updatować rower). Ale to ciągle nie to. Nie kosztuje mnie to zbyt wiele wysiłku a o niego przecież tu chodzi.
Wpadam więc na pomysł. A jeśliby iść pod prąd ogólnie przyjętej strategii nabierania masy w okresie roztrenowania? A może wykorzystać wrzesień nietrenowania do jej zrzucenia? W kontekście celu na I półrocze 2016 to zacny pomysł – w końcu walczyć będę z maratonem i im mnie kg tym lepiej. Siłę na rowerze mam z masy – to empirycznie potwierdzone. Im byłem chudszy tym słabiej mi się jeździło. Ale w bieganiu… może warto zaeksperymentować. Tak więc odwrotnie niż w latach poprzednich okres roztrenowania zaczynam wytopem. Pojawił się cel. Utrzymać 2500 kal dziennie. Pojawiają się więc zadania – dzienniczek z kaloriami, wymyślanie przepisów, kombinowanie na wyjazdach – od razu czuję więcej energii – jest cel, jest plan!
Ale nie myślcie, ze jestem nienormalny – nie będzie to od jutra. Powiedzmy od poniedziałku. W końcu poza hamburgerem, frytami i torcikiem są na liście grzechów jeszcze przynajmniej 2 kolejne rzeczy. Ktoś wie jakie? 😉
6 Komentarze
Ja włączył bym jeszcze tortille, pizzę i hałwe 😉 i podąże tą samą drogą 😉
Alakanapkazmasłemorzechowym i kebabzbigosemnahajkachsadzonych.
o ile nie jesteś uczulony na smartfony to w roli dzienniczka kalorii polecam myfittnesspal. pierwszych kilka dni idzie ciężko, ale potem lecisz po wstawianych wcześniej daniach i jest szybko i sprawnie.
Karol. Uczulony nie jestem ale ciągle kompadebilny 🙂 dlatego stworzyłem tabelkę w excelu 🙂 i liczę w głowie. Mniej więcej… Torcik wedlowski – 1500 kcal 😉
przyjdź do Marty Ona Ci powie co masz i kiedy i ile i dlaczego.
Marcin, piwo i pączki albo dwa pączki 🙂