regeneracja za starych, dobrych czasów

wszystkie ręce na pokład
Jacek Nowakowski superSTAR
Pokaż wszystkie

Swego czasu Emil poprosił mnie o wspominki o tym jak to kiedyś człowiek regenerował się treningach, aby na tej podstawie napisać artykuł do „Magazynu BIEGANIE”. Sam artykuł znajdziecie w październikowym wydaniu miesięcznika a poniżej jedno z jego źródeł (drugim był wywiad ze Stasiem Zajfertem).

Miłych wspominek 🙂

Końcówka lat 80-tych i początek lat 90-tych to mój peak kariery zawodniczej w sporcie okołowyczynowym – jeśli tak to można nazwać. Wyczynowym bo w sumie dostawałem pieniądze za bieganie w postaci talonów na obiady 😉 około bo przecież nikt tego nie traktował poważnie. Miała to być zabawa i była. Jednak biegało się szybko, dużo (za szybko i za dużo – w końcu byłem wtedy młodzikiem, juniorem młodszym oraz juniorem) a o regeneracji… nikt nie miał pojęcia. Na pewno nie mieli o niej pojęcia zawodnicy a trenerzy uprawiali starą polską strategię – jakoś to będzie. Ale kilka rzeczy zapamiętałem z tamtych czasów:

  1. To było słowo klucz. Zdecydowanie większe znaczenie odgrywała podczas treningów zimowych. Nie ma co się dziwić bo w siedzibie Gwardii Olsztyn (zarówno w centrum jak i na stadionie leśnym) była tylko zimna woda. Standardowo więc po każdym treningu ogólnorozowjowym na Sali albo po niedzielnym długim wybieganiu wchodziło się zbiorowo do sauny. I ten kto pierwszy wyszedł przegrywał. Oczywiście zajmowaliśmy miejsca wedle dorobku sportowego i pamiętam, ze dopiero po zdobyciu medalu na MP dostałem awans na górną półkę. Nie zdawałem sobie sprawy ile mnie to będzie kosztowało bo tam najgoręcej. Jakoś podskórnie (nikt nam tego fizjologicznie nie tłumaczył) tarzaliśmy się w przerwach w śniegu albo po prostu myliśmy pod tą zimną wodą. Teraz wiem, ze pobudzało to krążenie a w konsekwencji przyspieszało regenerację. Wtedy robiliśmy tak bo trener tak kazał. Oczywiście wiem teraz, ze sauna po intensywnym wysiłku spowalnia a nie przyspiesza regenerację ale nawyk to druga natura i również dzisiaj zimą po długim biegu lubię sobie poleżeć „na górnej półce”
  2. A właściwie sok z pokrzyw. Z używek ja jakich korzystaliśmy pamiętam załatwiany na lewo visolvit i wibovit (tak wtedy pisany). Jak którejś mamie udało się to dostać – było się gościem. Coś tam słyszeliśmy o dopingu (np. afera Bena Johnsona) ale nikt tego nie kojarzył z lekami. Leki generalnie rzecz biorąc były niedostępne. A witaminki potrzebne więc trenerka Bronisława Ludwichowska podzieliła się z nami swoim patentem na zdrowe ciało. Po treningu szło się do lasu i kosiło pokrzywy jeszcze przed ich zakwitnięciem. Potem (przy wielkim sprzeciwie mamy) wstawiało się miskę oraz kumpla do wanny. Kumpel trzymał maszynkę do mięsa nas miską i te zebrane pokrzywy (po umyciu) się przez tę maszynkę przepuszczało. Śmierdziało strasznie. Sok należało wypić od razu inaczej po 2 dniach stawał się jeszcze bardziej ohydny. Ale się to robilo. Teraz (ciągle to robię oczywiście) wpadłem na pomysł mrożenia pokrzyw więc dostęp do tych najbardziej wartościowych mam cały czas. Ale już nie mielę a wrzucam razem z burakami do wyciskarki do soków.
  3. Dobra micha. Nie mogę powiedzieć, żeby klub resortowy jakim była Gwardia nie miał pieniędzy. Miał. Oczywiście my ich na oczy nie widzieliśmy. Ale jak się pojechało na obóz np. do Szkoły Policji w Szczytnie – tam to dopiero się widziało jak można zjeść. Teraz wszyscy wiedzą co to jest okno węglowodanowe. Wtedy działaliśmy trochę inaczej. Najpierw się jadło, potem biegało. Po szkole każdy najpierw leciał na obiad do stołówki potem zwykle o 15.30 było bieganie (ostre). A, ze trenerzy kazali dobrze się odżywiać (a przede wszystkim jeść kolorowe) to pamiętam wielokrotnie jak bieganie po buraczkach, co to były na obiad urozmaicało trening. Po treningu jedynym napojem regneracyjnym była woda. No chyba, ze ktoś był kasiasty to słodki napój Ptyś. Ale nikt jakoś nie zwracał uwagi na to, że cukier w nim zawarty coś tam odbudowuje. Jakoś podświadomie tych węglowodanów szukaliśmy wszędzie. Jesień była najlepsza. Każdy właściwie długi trening albo kończył się (to było super) albo przebiegał przez sad. Tzw. trening na jabłka łączył w sobie zarówno wartość biegową jak i odżywczą.
  4. Kolejnym elementem regeneracyjnym jaki pamiętam to maści. A w szczególności pamiętam dwie: bengay oraz capsiderm. Tej pierwszej używało się zwykle do rozgrzewki. Ta druga właściwie nie wiem po co była ale mam z jej użycia taki flash back. Obóz w Poznaniu. Kończę rano trening BC3 (czyli pewnie jakieś dwójki po 3’/km) a po południu jeszcze wytrzymałośc tempowa. Biegamy w kolcach więc nogi zabite. Trener mówi: jeśli jesteś gieroj to posmaruj maścią capsiderm a do popołudnia ci odpuści. Maść ta piekła strasznie. Ona nie rozgrzewała – ona paliła. Ale po południu nogi miałem luźne. Teraz znając procesy fizjologiczne trochę bardziej. Wiedząc co to są doms wiem, że to było placebo. Ale poszła fama i mimo, ze wszyscy płakali to na obozach w pobliskich aptekach capsiderm schodził kartonami.
  5. Ostatnim elementem regeneracyjnym do jakiego byliśmy namawiani przez trenera to… drzemki. Właściwie trening można by opisac następującą sekwencją zdarzeń: rozgrzewka, gimnastyka rozgrzewająca, trening właściwy, prysznic i wyro. Oczywiście nikt nie spał bo jak tu spać na obozie jak hormony buzują. Ale przed ważnymi startami Trener starał się towarzystwa pilnować. Drzemka przed II treningiem była wpisana w uciążliwości dnia obozowego. Cisza nocna o 22 również. Ale jak to z nią było to każdy wie.
  6. Nie pisze nic o rozciąganiu bo podobnie jak z jedzeniem nikt nam nie mówił, ze ma ono jakikolwiek aspekt regeneracyjny. Po treningu każdy robił 2-3 kółka po trawie na bosaka tzw. roztruchtania i to było wszystko. Kto pierwszy pod prysznicem ten szybciej leciał robić swoje (po treningu). Rozciąganie było koniecznym elementem przed treningiem właściwym. Teraz uprawiam je przed i po. A to po jest nawet ważniejsze.

 

Komentarze są wyłączone.