Najgorszym pytaniem, jakie można mi zadać jest pytanie: ile (kilometrów w domyśle) dzisiaj? I jak odpowiadam np. 15 to widzę w ich oczach lekkie zdziwienie, żeby nie powiedzieć lekceważenie. Oczywiście zadają je osoby mało, bądź też słabo, zorientowane czym się zajmuję w tzw. czasie wolnym. Myślę, że tego zdziwienia nie zmieni fakt, że w ramach tych 15 robię 5×2@3:20/km. Dla osoby, która trenuje na „objętości” nie ma to znaczenia. Pietnaście to piętnaście. Ona dzisiaj zrobiła 25. 🙂
O takich „tytanach” objętości dzisiaj będzie. I będzie to tekst krytyczny – ostrzegam. Podczas któregoś z niedawnych pobytów w Olsztynie Piotrek Woźnicki – aka „Woźniak” – oświęcimski trener kadry juniorów w pływaniu – powiedział mi coś takiego: Jak junior nie ma szans na wynik światowy, to się wydłuża. Idzie w pływanie długodystansowe. Ja zauważam tę tendencję u tzw. codziennych amatorów, gdzie objętość staje się bogiem. Bogiem, a nie celem. Bo im więcej tym lepiej. Nie ceni się szybkości, powtarzalności wyniku, jakiegoś sensu. Celem jest zrobienie na każdym treningu więcej.
Oczywiście nie piszę tutaj o ludziach, którzy wychodzą z domu, klepią km dla zasady lub z przyjemności, potem wracają i mają dobry humor. Piszę tutaj o amatorach, którzy mają cel, mają plan wydają kasę na „poważne” trenowanie a potem… freestajl bierz górę. Taki zawodnik nie potrafi zrozumieć, że jest różnica pomiędzy treningiem 25km po 6’/km a 12km po 4:30/km. Dla niego 25 ma większą wartość treningową (nawet jeśli celem startowym jest bieg w okolicach 4:45), bo to więcej. Nie zwraca kompletnie uwagi nie tylko na jakość treningu, ale również na konsekwencje dla organizmu spowodowane takim właśnie treningiem. Bo… najwyżej jutro zrobię sobie wolne. A że mam plan, to co tam.
Wiem, że uwielbiamy rywalizować. Sam postawiłem sobie cel: być najlepszym na świecie. Ale rywalizujmy z głową. Wydłużanie się jest tylko jedną z opcji. Ja osobiście wolę najpierw spróbować się i powalczyć z mniejszymi dystansami, ale lepszymi osiągami. Osoba, która ukończyła maraton albo ironmana nie jest dla mnie „gościem”. Gościem staje się jak ten sam dystans ukończy po raz 2 albo i trzeci poprawiając wynik. To jest dla mnie wyczyn. Bo naprawdę nie jest sztuką ukończyć maraton w limicie czasu – nie oszukujmy się. Prawdziwa rywalizacja (według mnie – żeby było jasne) zaczyna się właśnie wtedy, kiedy pojawia się walka z wynikiem a nie z c.v. Wiem, że dla ludzi nie mających wiele wspólnego ze sportem wynik poniżej 9h w Ironman a 13 nie robi różnicy. Myślę, że ten drugi ma nawet większą estymę, bo trzeba się dłużej męczyć 😉 ale dla mnie ma. Bo wiem, ile czasu musiałem spędzić poza strefą komfortu a nie w tlenie. Świetnie oddaje to artykuł Przymusa w Akademii Triathlonu. TUTAJ. Ta walka z c.v to właśnie dokładanie kilometrów i patrzenie w nie jak fetyszysta w swój fetysz. A nie zawsze więcej znaczy lepiej. Czy to stąd takie hurtowe rzucanie się na bieganie ultra? Nie wiem, ale myślę, że połowie ultrasów z trudem przyjdzie polepszyć swój wynik w maratonie o 20%. Będzie boleć. A ponieważ może boleć to może lepiej się wydłużyć J
A ja mam inną filozofię. Skończyłeś bieg na 10km? Nie myśl o półmaratonie. Popatrz na medianę wyników w twoim roczniku, zawalcz o średnią, schudnij i dopiero pomyśl o półmaratonie. Podobnie z triathlonem. Skończyłeś ¼ nie oznacza to automatycznie, ze w przeciągu 12 miesięcy MUSISZ ukończyć IRONMANA.
Przestrzegam przed rywalizacją na objętości. Wprawdzie będziecie mogli się pochwalić na FB, że przepłynęliście 9000m albo przejechaliście 300km (jak piszący te słowa), ale to amatorka. Tak robią „amatorzy” w negatywnym znaczeniu tego słowa (vide powyżej).
A teraz 3 przykłady na koniec. Rok 2008. Szklarska Poręba. MKON, wtedy po prostu zwany Marcinem mówi żonie: wrócę ze Szklarskiej do Olsztyna rowerem. Żona mówi ok. On startuje i jedzie. Na raty. Z perspektywy czasu i mając w planie starty o jakich wtedy jeszcze tylko marzyłem – amatorka. Kompletna.
Rok 2015. Mój kolega mówi: MKON dzisiaj wpadłem tak do kumpla na siłownię. Wiesz – włączył bieżnię i chcieliśmy zobaczyć ile ubiegnę. Ubiegłem prędkość 19km/h, nieźle co? Biorąc pod uwagę, że ten kolega miał rano zrobić trening i po południu zrobić inny (oba jakościowe) amatorka do kwadratu.
A teraz przykład pozytywny – bo według mnie można łączyć wodę z ogniem. Dzisiaj Przemysław – czyli junior w Klubie Sportowym NIEMANIEMOGĘ startuje w Otyliadzie. Celuje w przepłynięcie 18km. Szykował się do tego miesiąc. Szacun. Jak to się ma do jego planu triathlonowego – nijak. Ale wiem, że specjalnie modyfikował go pod ten, bądź co bądź, cel pośredni.
Pozdrawiam wszystkich „długasów” i czekam na Wasze opinie.
22 Komentarze
Bardzo mądrze napisane, choć mam wrażenie, że i tak przeczytają głównie ci, którzy już wiedzą o co chodzi:) Ktokolwiek dowie się, że biegam, pyta ile km przebiegam. Czasem próbuję tłumaczyć, że to zależy od treningu, czy jest to wybieganie, czy tempowy, ale spotykam się ze zdziwieniem i oczekiwaniem na KONKRETY :).
Inna rzecz, że ja jestem biegaczką słabą. W sensie – moje wyniki obiektywnie są baaardzo przeciętne i wybitne nigdy nie będą, o czym wiem. Mimo to pracuję, aby je poprawić naprawdę bardzo uczciwie i z głową, a raczej pod okiem kogoś, kto głowę do tego ma:). Uważam, że bycie początkującym i wolnym biegaczem nie uprawnia mnie do odwalania biegowej maniany i trenuję tak, jakby moim celem było pudło:). Czesto i w zwiazku z tym widze zdziwienie – po co ktos tak slaby podchodzi do sprawy tak powaznie, skoro moglby truchtac w parku i nie myslec o czasie i nie wyrzygiwac sie przy odcinku w tempie 4:38. Ano. Jak widac to nie zalezy tylko od poziomu, to po prostu kwestia podejscia. Jak cos robie, to na 100%. Niektorzy tego nie pojmą i już. Zawsze beda pytac ile dzis przebiegłam.
Ania 100% prawdy w tym co napisałaś. Biegajmy swoje i walczmy o swoje 🙂
Jest coś takiego w głowie, że porównujesz swój dzienniczek treningowy sprzed roku czy lat dwóch i pierwsze na co patrzysz to ilość czasu jaką poświęciłeś na trening i objętości idą zaraz po tym. Pewnie z biegiem lat gdy świadomość rośnie ta tendencja porównywania zanika… Jako junior – kolarz kadry narodowej w kolarstwie torowym oczywiście jeździłem jak normalny szosowiec bo baza kilometrów to baza kilometrów i dupsko na siodle trzeba zmęczyć. I jeździło się na zgrupowaniach zimowych treningi i po 200 km i więcej… Ale trening na którym się rzygało z wysiłku albo spodenki musiały być prane bo się z wyczerpania zewsząd wylewało to były krótkie treningi na torze za motocyklem, gdzie jak przygotowywaliśmy się do jazdy w drużynie na MŚ czyli na „zaledwie” 4000 metrów i to jeszcze we czterech. żeby zdobyć mistrzostwo świata na tym dystansie trzeba bało w ciągu dwóch dni pojechać cztery biegi na poziomie ponad maksymalnym najlepiej poprawiając drużynowy PB…
Ale ja sam sobie też powtarzam jak patrze w lustro: stary jesteś i niby coraz bardziej doświadczony, a głupiejesz coraz bardziej, bo niby cele ustawione, a nie jesteś jednak w stanie uniknąć tego niszczącego freestylu od czasu do czasu w różnych częściach tej układanki… Stety bądź niestety Marcin znowu masz kurna rację… Ale pomyśl, że nie byłoby co i dla kogo pisać jakby wszyscy byli tak nudno merytorycznie poukładani jak w pudełeczku… A tekst Pana Przymusińskiego (specjalnie pana i specjalnie z wielkiej litery) naprawdę przedni, nie umniejszając Autorowi tegoż…
Trener Piotr Woźnicki, a nie Woźniak 😉
dla mnie on zawsze będzie woźniak 🙂 ale to prawda 🙂 już poprawiam
Jestem juz triathlonowym „dziadkiem”, pozno tez zaczalem zabawe z tym sportem. Na poczatku drogi treningowej walczylem glownie o „przezycie” treningow i nawet jak byly akcenty jakosciowe to ich za bardzo nie docenialem/nie rozumialem (wybierz sam). Nastepny etap to fascynacja objetoscia. Bo jak inaczej?! Ja juz tylko moge dlugo ale bron cie ….szybko… No ale od jakiegos czasu doceniam jakosc w treningu. Obecnie tr ningi rowerowe i biegowe okreslane sa w czasie ich wykonania a nie w dlugosci. Krotsze treningi wiaze sie z bolem, ktorego liedys nie znosilem a teraz nawet polubilem:) I teraz pomimo mniejszej ilosci godzin treningu, i zwiazanej z tym mniejsza objetoscia km obiektywne pomiary wskazaja na poprawe mojej „wartosci” sportowej. I dlatego ten sport dalej mnie bawi a posrednie wyniki ciesza:)
Profesorze mówi Pan to ex catedra czy tak od serca ;)?
Od serca:) Slucham i si ucze cale zycie…. Ciebie Marcinie slucham zawsze bardzo uwaznie:)
Panie Marcinie, zgadzam się ze fascynacja objętością do niczego nie prowadzi. Ale chyba wszyscy przez to przechodzimy, gorzej jak nie idziemy krok dalej i tego nie korygujemy. Sam tak miałem, 2014 rok, kiedy nieraz biegałem 2-3 razy w tyg treningowo polmaraton, a postepow nie bylo. W 2015 zwiększyłem intensywność a zmniejszyłem objętość, efekt 4 min mniej na 10km i 5 na polmaraton.
Ale z tymi przykładami się nie zgodzę. Każdy raz na jakiś czas może sobie zrobić jakąś odskocznie, może trochę głupotę. Ważne żeby nie zakłócić bezpośrednio naszego startu który jest naszym głównym celem, ani nie zrobić sobie krzywdy (kontuzji)
Jesteśmy amatorami, ambitnym ale dalej amatorami, wiec taki 100% rygor jak zawodowców nie musi nas obejmować.
Daniels powtarza ze kazdy trening ma swoj cel i trzeba wiedziec po co sie go robi. Kiedy klepiemy km robimy baze i wytrzymalosc. Jak przyspieszamy to adaptujemy sie do walki w granicach progu mleczanowego czy vo2max. Zysk z bazy w pewnym momencie sie konczy i trzeba szukac innych inwestycji. Pomijam juz kwestie periodyzacji. Choc to wszystko jest w zasadzie prostsze: chcesz biegac szybszej musisz trenowac szybciej.
Panie Marcinie, zgadzam się z tym ze fascynacja objętością do niczego nie prowadzi. Ale chyba wszyscy na początku przez to przechodzimy, gorzej jest jeśli ktoś kto zaczyna bardziej ambitnie podchodzić do sportu, nie skoryguje tego i dalej bedzie klepal coraz wiecej kilometrów nie czyniąc postępów.
Ale z ocena tych przykładow się nie zgodzę, uważam że wszystkie zachowania są akceptowalne.
Jesteśmy amatorami, ambitnymi ale amatorami, i nieraz jakiś „skok” w bok może być urozmaiceniem, lub dodatkową motywacja. Nie zyjemy z tego i nie musi nas obowiazywac rygor na 100% jak zawodowcow. Ważne jest aby nie zawalić naszego głównego celu i nie zrobić sobie krzywdy (kontuzji)
100 zgody. Gorzej jeśli wyjątek staje się regułą 🙂
Jeden komentarz do usunięcia, proszę wybrać który 😉
Miałem jakiś dziwny problem z przeglądarka i napisałem jeszcze raz prawie to samo
Starzy kanadyjscy indianie nazywaja to „junk miles” (czytaj: smieciowe kilometry) :-)))
Junk miles are the ones you run that don’t produce a specific physiological benefit.
Arturze !? Ty „dziadkiem??? To ja co , „pradziadkiem ” ????
Andrzej, nie spodziewalem sie, ze tutaj zagladniesz!!!! I moja pozycja dziadka sie zachwiala:))))
Dla jednych bogiem jest objętość dla innych bogiem jest trening jakościowy, dla kolejnych bogiem jest rywalizacja a jeszcze dla innych bogiem jest przyjemność. A ultrasi wcale nie muszą mieć w planach polepszania swojego wyniku w maratonie o 20%. O ile w ogóle biegają maratony, bo bywają i tacy, który nogi na asfaltowym starcie nie postawią 🙂
A jak ktoś robi objętość czy jakość po to, żeby pochwalić się na FB to już „inna inszość” 🙂
ps. osobiście klepię km z przyjemności, potem wracam i mam dobry humor 🙂
[…] do wpisu Marcina (tekst tutaj) i moich przygotowań. Fundamentem wszystkiego co robię jest Magdalena. Jestem szczęściarzem. […]
Nie ustalam celów. Olałem kwestię ciepłym moczem. Dość mam stresów, nie dokładam następnych. Nie mam więc celów startowych. Wogóle nie wiem czy będę startował w tym sezonie. Jak mi się zechce to wystartuje, jaki będzie rezultat? Nie mam pojęcia, ale wstydu nie będzie raczej. Czy schudłem? Nie w tym roku. Biegam jak mi się chce, tak średnio 2-3 razy w tygodniu. Czy poprawiam osiągi? Raczej nie. Jeśli już to tylko podtrzymuje. Wiem na ile mnie stać. Wiem ile pracy trzeba włożyć bym urwał kolejne minuty na określonym dystansie. Znam kolejne kroki. Wiem, że jestem w stanie tam być… ale szczerze, kurwa sensu nie widzę. Zgadzam się, że trudniej przebiec City Trial poniżej 20 min, niż „zaliczyć” maraton. Zgadzam się, że parcie na maratony, ironmany, ultrasy dla famu z kilometrażu jest działaniem przeciw swojemu zdrowiu często. Każdy intensywny wysiłek powyżej 2h poważnie osłabia organizm. Jednak nawet jak mam tydzień gdzie mi się nie chce, to robię 4-5 tzw. jednostek treningowych. Tych o wyższej intensywności. Akurat tyle na ile mam ochotę. Coraz częściej za to jako normalny, a nie uzupełniający, trening traktuję ściankę wspinaczkową, gdzie chodzę z córką min 2 x tydzień i coraz sprawniej się po niej poruszam (szacunek dla sprawności wspinających się). Nie wyobrażam sobie rezygnacje z rodzinnych wygłupów na nartach, bo moje śródroczne przygotowanie pozwala mi poszaleć na stoku i w snow parku te kilka razy w roku. Nad wszystko cenię jednak możliwość wybrania się na wspólny trening rowerowy bo akurat sobota (pozdrawiam Andrzej), biegowy bo akurat pada (pozdro Michu), crossfit bo czemu nie (pozdro Kamil), pływanie bo jest środek nocy (Gorzki, Michu – prawdziwa przygoda!). To co najlepszego przydarzyło mi się w sporcie to ludzie których spotykam. Możliwość bycia razem. Patrzenie jak się ludzie na siebie otwierają. Doceniam tych co prą po wynik bo wiedzą, że mogą go zrobić i tych co chcą tego spróbować. Nie jestem pewien, jedynie czy sport kończy się na rywalizacji. Więc ja się deklaruje, ja jedynie fitness.
Stachu. Brak treningu wpływa na jakość twoich komentarzy. Nie trenuj 😉
Dziś wezmę to do siebie. Dziś tylko powiszę.
Hey
Cieszę się, że znalazłem ten artykuł i ten komentarz na etapie „sportowym” w którym obecnie znajduję się. Otóż zadaję sobie fundamentalne pytania: Po co to robię? Co chcę osiągnąć? Co zrobić ze startami i treningami aby mieć fun ze sportu i generalnie być zadowolonym z życia
Znalezione i utrwalone odpowiedzi:)
-chcę być zdrowy,
-chcę mieć fun z treningów i to ma być przyjemność a nie obowiązek,
-chcę mieć fun ze startów i poprawić się tam gdzie jest możliwe bez zażynania się,
-chcę poprawić pływanie,
-nie chcę aby moje życie kręciło się wokół treningów i startów
-nie chcę i raczej nie będę robił IM-bo za dużo czasu jest potrzebne na treningi a zawody są zbyt wyczerpujące zdrowotnie
O sobie: zbliżam się szybko do 50tki, 12 lat biegam (28 maratonów), od 2014r. trenuję triathlon. Jestem niezłym biegaczem (patrząc na PESEL), słabym kolarzem, bardzo słabym pływakiem. Zrobiłem 3x ¼ IM, 2 sprinty. W tym roku debiut na ½ IM.
Krzychu. Mądrze powiedziane!