dlaczego nie płaczę po stravie?
kto nie smaruje, ten nie jedzie
Pokaż wszystkie

Jutro (poniedziałek) o 8.40, mam stawić się w przychodni ortopedycznej na zdjęcie szwów oraz wyznaczenie (za rok) terminu wyjęcia blachy z obojczyka. Na ten moment uznaje się, że jestem wyleczony. Nawet Professore daje zielone światło na wszystkie aktywności sportowe.

Piszę te słowa i wdzięczny jestem wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że 3 miesiące (bez 3 dni) od wypadku, mogę o sobie powiedzieć „wracam”. Ale też patrząc z perspektywy, wdzięczny jestem, że mogę te słowa w ogóle pisać. Dopiero ten czasowy dystans uświadamia mi, że 10 cm w prawo, i walę w tę przyczepę głową a nie barkiem i wtedy prawdopodobnie nie piszę nic. Oczywiście 10cm w lewo i dzisiaj byłbym w roztrenowaniu po domowym ironmanie. Ale nie ma co gdybać. Trzeba brać to co jest.

Pomysł na napisanie takiego mini podsumowania chodził mi po głowie o dawna. Licząc na to, ze nikomu z Państwa się to nie przyda, to mam 3 kluczowe działania, które doprowadziły mnie do stanu w jakim jestem to byłoby to (świadomie piszę w takiej kolejności):

  1. Konsultacja lekarska Artura Pupki, który zalecił co zalecił
  2. Codzienne spotkania z fizjoterapeutą
  3. Praca własna nad głową i sobą (w związku z dwoma powyższymi).

Ad.1 To, że jestem uzależniony od sportu wiedzą chyba wszyscy. Myślę, że domyślali się tego również lekarze, którzy ostrożnie (przed, po) używali określeń obiecujących pełną sprawności po tych 3 operacjach. Jasne sprawności barku jeszcze nie ma, ale nawet jak nie będzie to jest sprawność nóg. I właśnie zalecenie Profesora, aby rehabilitować i zrastać połamane żebra „w wysiłku” było dla mnie i dla mojej głowy kluczem w przyspieszeniu tego procesu. Określenie „sport to zdrowie”, w tym wypadku jest jak „w sedno tarczy”. Bólowo, nie położę się jeszcze na prawym boku (choć próbuję). Za każdym razem po zatrzymaniu się w trakcie biegu pierwsze dwa kroki po ruszeniu dają się odczuć w dolnej partii żeber. Ale potrafię pobiec 1km w 2:59, a godzinne wybieganie po 4:25. I nie przyprawia mnie to o zawał serca. Na rowerze kręcę waty jak sprzed wypadku. To wszystko dlatego, że Artur dał mi zielone światło, na nie „pieszczenie się” ze sobą i powolne uruchamianie tych elementów mojej sportowej fizyczności, które na to pozwalały. Cotygodniowe raporty były analizowane i zielone światła pojawiały się na coraz to nowe „szaleństwa”. Do pokazania innego podejścia, niech posłuży rozmowa z lekarzem, którzy wypuszczał mnie ze szpitala po pierwszych operacjach.

– Dziękuję Panie doktorze za posklejanie. Do widzenia.

– „Do widzenia”

– Coś Pan zaleca?

– „Tak, proszę odpoczywać”

Ani słowa o rehabilitacji, ćwiczeniach, zaleceniach dotyczących przyspieszenia powrotu. Na zadane pytanie (wtedy jeszcze nie wiedziałem, ze przy wypisie dostanę komplet papierów) czy mogę dostać płytkę ze zdjęciem co było mi robione dla fizjoterapeuty, dostałem… opierdol, bo fizjoterapeuci nie potrafią czytać zdjęć RTG i robią przez to więcej krzywdy niż pożytku. I musiałem radzić sobie sam. Trochę brakuje większej kompleksowości w tej robocie. Wiem, że ortopedzi mają posklejać, ale dla pacjenta (szczególnie nieświadomego), są też pierwszym kontaktem w kwestii „co dalej”. Nie wkurzam się, bo jako człowiek chodzący (do tego samego) fizjoterapeuty od 2011r. wiedziałem, ze „samo” to się nie naprawi. A na pewno nie tylko od „odpoczywania”.

Ad.2 Dość często opisywałem i dokumentowałem te 15’ codzienne sesje, które przeprowadzał na mnie Działacz Godlewski, wiec tutaj skoncentuję się na sensie ostatnich zdań poprzedniego akapitu. Po wyjęciu drutów, nie widziałem przeciwskazań do wychodzenia łokciem wyżej niż bark. Jednak przykurcze są ciągle tak silne, że bolesność tych ruchów jest ogromna. Podczas rozluźniania tych przykurczy podzieliłem się z Danielem refleksją. „Brak fizjoterapeutycznej samoświadomości, zakończył by się u mnie następujących schematem myślenia: boli – znaczy jeszcze nie czas na tak aktywne ruszanie ręką”. I czekał bym dalej. A i dłużej bym czekał, tym przykurczy byłoby więcej.

Co robię więc teraz? Wiem w którym miejscu nacisnąć, żeby stopniowo ból się zmniejszał. I tak jest on nieporównywalny z tym, który towarzyszył wypadkowi 😉

Dostałem też kolejne zalecania rehabilitacyjno-wzmacniające. Uruchamiam więc ciężarki, gumy i planki. Działamy. W trakcie rehabilitacji, stosownie do zaleceń Artura najwięcej kręciłem. A, że kręciłem mocno i dużo (8-13h/tydzień), to i z czasem zdałem sobie sprawę, że czas też na regularne masaże. Posikalibyście się ze śmiechu (ja prawie siknąłem z bólu) jak zobaczylibyście mnie kładącego się na stole na regularny masaż. Przy 6 złamanych żebrach nie jest to nic łatwego.

Ad.3 O pracy nad głową napisałem oddzielny tekst. Dotyczył on tych 2 tygodni w szpitalu. Praca nad sobą i głową po wyjściu ze szpitala to: traktowanie się (poza oczywistymi dysfunkcjami) jako zdrowego i normalna realizacja założonego planu (w ramach możliwości).

Od razu po wyjściu ze szpitala i otrzymaniu zielonego światła na wysiłek ustaliłem sobie plan. Plan który sumiennie realizowałem. 2-3x dziennie ćwiczenia, jedna wizyta u fizjo, spacer lub trenażer. Aż nadszedł taki dzień, kiedy napisałem do Tomka: „starczy tych tlenowych zabaw, żebra pozwalają na normalne kręcenie”. I dostałem stopniowo zwiększający się zarówno objętnościowo jak i wysiłkowo plan treningów rowerowych. TP pokazuje mi już regularne 16-17h. Na razie bez pływania i bez planu biegowego. Tutaj sam sobie wyznaczam treningi biegowe (akcenty planuję od 1.08).

Wiele osób pytało mnie jak będzie z głową na rowerze. Czy nie będę bał się wyjść na zewnątrz. Może jestem nienormalny, ale ciągnęło mnie na zewnątrz. Nie wiem jak będzie na rowerze czasowym, ale na szosie jeżdżę (nawet mocne akcenty) i planuję coś specjalnego w sprawie tego „przełamywania głowy”. Te 3 miesiące na trenażerze dały mi też handicup w postaci  całkowitego już wyeliminowania różnicy trenażer – dwór. Kręcenie 4h w garażu owszem, jest mniej atrakcyjne niż na zewnątrz, ale alternatywa: „wolisz łóżko szpitalne czy trenażer” otwiera głowę.

 

Od momentu jak tylko żebra dawały mi możliwość w miarę normalnego mówienia szybko siadłem do szkoleń online i prowadziłem je jak normalny, zdrowy pracownik House of Skills. Zdarzyły mi  się nawet szkolenia tradycyjne, a tam, jedynym wyzwaniem było pisanie na flipczarcie. Musiałem go po prostu maksymalnie obniżyć, bo podniesienie ręki było wyzwaniem. Myślę, ze to traktowanie siebie jako zdrowego i nie „pieszczenie się” ze sobą, to klucz. Jasne, do basenu jeszcze długo nie wejdę (choć czelendż, w którym musze przepłynąć 100m już 1.08), ale prędzej czy później popływam. A jak nie, to nie będę pływał. Bark w bieganiu, ani w rowerze nie przeszkadza. Trzeba szukać pozytywów.

I właśnie odnośnie pozytywów już na koniec.

Po pierwsze, nieużywany organ zanika. Ważę 68-69kg 😉 bez diety, na częściowym #cukierdetox, przy mocnych treningach rowerowych. Jak to możliwe? Po prostu nie mam w ogóle mięśni w górnej części ciała. Biceps zanikł, zanikły mięśnie klatki piersiowej. Jest to fascynujące jak szybko to poszło.

Po drugie, jak się ma długofalowe priorytety w życiu to nawet takie przygody nas nie załamią. 2022 ciągle aktualny. To od cholery czasu na uruchomienie tego barku. A jeśli okaże się, że nie dam rady przepłynąć tych 3,8km w sub 60’ tylko w 75, to trzeba będzie przyspieszyć na rowerze i na biegu. Bo to wraca.

Po trzecie TO WRACA. Ito największy pozytyw. Najszybciej wraca rower. I niech będzie to nadzieja dla wszystkich w takiej sytuacji jak ja.

Piona!

Komentarze są wyłączone.