Tekst moje autorstwa ukazał się właśnie na blogu Maćka Dowbora TOTALNE PORUSZENIE. Podobnie jak z AT – dla osób nie znających bloga umieszczam go również tutaj. Miłego czytania.
Ułamki i wizualizacja.
Po pierwszym swoim wpisie o trikach na motywację napisał do mnie Tomek Kowalski. 50x50m ci się nie podoba to co powiesz na 120x25m. I zaordynował taki trening na sobotę. Niech cię chudy bociek nogą trąca pomyślałem. Ale szykuję się do wykonania jak do każdego z treningów.
Podczas weekendu „bania u mkona” w niedzielę biegaliśmy z chłopakami i tak jak przy samotnym bieganiu w połowie dystansu spojrzałem na zegarek i powiedziałem: Panowie mamy dychę – teraz już z górki. I właśnie ułamki są kolejnym moim trikiem. Jak mam zamiar popłynąć te 120x25m żeby nie zwariować? Dokładnie tak jak robię każdą długą aktywność. Zacznę dzielić ją na ułamki. Zaczynam zwykle od 1/4 ale jeśli tylko moja głowa potrafi to przeprocesować pojawiają się 1/6 i 1/5. Ale właśnie jedna czwarta to pierwszy sukces- 25% tak to ładnie brzmi. Potem jest 1/3. Najfajniejsze w tym jest to, że są tak blisko od siebie J. Przy 60 odcinkach to przecież zaledwie 5 odcinków. Tyle trzeba czekać na 1/3 (15) a tu pyk 1/4 jest już za pięć odcinków. Potem kolej na połowę. A po połowie to wiadomo – już z górki. Ostatnie 10 odcinków to dwa razy pięć a przy piątkach to wiadomo J. I tak nawet najdłuższa żmija przemija.
Teraz dwa słowa o wizualizacji. I powiem od razu – to co robię jest koszmarnie NIEZGODNE z zaleceniami psychologów sportowych – więc może nie próbujcie tego w domu J
Zacznę od wizualizacji pozytywnej. To co jest dla mnie przyjemnością w treningu czasami jest też trudnością. Chodzi o monotonię. Jeśli dodatkowo jest ona związana z lekkim stresem związanym czy to ze startem czy trudnym odcinkiem to nie ukrywam stres jest. Co wtedy robię? Wizualizuję sobie to, czego przyjemnego doświadczyłem. Pamiętacie kotwicę, o której pisałem ostatnio? To taka kotwica, którą sam wywołuję. Tamtą wywoływało zobaczenie 8km do końca biegu albo 15km do końca roweru – tutaj przypominam sobie w trakcie treningu bardzo miłe chwile. Jedną z nich jest niewątpliwie moja wizyta na mecie w Borównie w 2009. To w jaki sposób na 38 km zastanawiałem się jakiego maila napiszę do kolegów w biurze ciesząc się z 2 miejsca (wtedy jeszcze nie liczyłem, że wyprzedzę Jacka na 40 – bo nie wiedziałem kogo gonię J). Podobnie jest z wizualizacją dobrych startów. Jak mi naprawdę ciężko w biegu to przypominam sobie jakiego szwungu dostałem w Nieporęcie 2015 chcąc pokazać, ze można się zatrzymać przy kraksie i ciągle zrobić przyzwoity czas (średnia biegu 3:32/km). I jakoś tak się dzieje, ze takie myślenie włącza mi podświadomie większą prędkość. Natychmiast muszę się lekko powstrzymać. Myślenie o przyjemnościach daje ognia!
Tyle o pozytywnej wizualizacji. Teraz o moim patencie na stresa. Szczególnie jak nie idzie. Bo nie zawsze idzie dobrze. Tutaj chciałbym powiedzieć o dwóch rodzajach wizualizacji – przed i w trakcie wysiłku.
Przed jest prosto – wyobrażam sobie porażkę. Przegraną. Staram się wczuć się w to jak się będę czuł po niezrealizowanym treningu, przegranych zawodach, nieudanym starcie. Czasami nawet przed testem myślę sobie PRZED o tym jak się będę czuł jak zamiast 5 z przodu na 400m będzie 6. I to mi pomaga. Bo pokazuje mi coś, co się stanie. To moja BATNA. Wszystko inne – różne od tego będzie lepsze 😉
W trakcie jest gorzej. Bo czuję, ze nie idzie, czuję, ze nie da razy tak jak chciałbym – czasami po prostu boli już tak, że naprawdę się nie chce. Ale właśnie wtedy włączam w głowie dwie sceny.
Scena 1 – podbieg na ul. Podgrzybków podczas Orlen Maratonu kiedy to na 26 km poczułem co to jest ściana. Nie na 30, nie na 35 – właśnie na 26. Wtedy to powiedziałem Oskierowi – leć chłopaku nie czekaj na mnie. Wtedy to zaczęła się moja 16 km golgota. I myślę sobie – przebiegłeś naprawdę cierpiąc 16 km to nie dasz rady kolejnych 5? Dasz.
Scena 2 – ostatni km w Roth podczas Ironmana. To włączam jak już bolą nogi i to tak, że mam wrażenie, że każde złe postawienie stopy zblokuje mi czwórki całkowicie a ból wątroby jest taki, że chyba zaraz ją wypluję. Wtedy zadaję sobie pytanie: jaki procent bólu mamy teraz w porównaniu do Roth. Zwykle nie wychodzi więcej niż 50%. I tak to sobie racjonalizuję.
I żeby nie było. Nie mam wyciętego genu masochizmu. Nie na każdym treningu walczę z bólem. Na szczęście. Ale ułamki i pozytywna wizualizacja trafiają mi się na każdym treningu.
9 Komentarze
ułamki procenty i przeliczanie tempa na sekundy, które jeszcze zostają to też mam…
nie mam jeszcze specjalnie fajnych wizualizacji związanych z dobrymi wspomnieniami… chyba, że ze starych bardzo czasów kolarstwa ale te nie działają, chyba klisze filmowe są za stare i za bardzo wypłowiałe
za to wizualizuję sobie jako to „powinno wyglądać” i do razu jest lepiej…
Kiedyś na maratonie miałem dwa zegarki na jednym LAP nabijany na podstawie GPS na drugim ręcznie. Po 2 km zegarki się rozsynchronizowały i GPS nabijał LAP w połowie km. W ten sposób cieszyłem się z kolejnego pokonanego kilometra co pół kilometra.
dobre!
a ja mam idealny triK:
robisz po raz pięćdziesiąty dwudziestkepiątkę i masz dość to myślisz- przecież stara mogłaby teraz kazać ci obierać ziemniaki – myślisz sobie brrrrr….
robisz na bieżni kolejne 400 mało się nie zrzygasz – po chwili jednak myślisz sobie – przecież młoda ma jutro sprawdzian z matmy – musiałbym jej wytłumaczyć wykreślną- myślisz sobie uahhhbrrr…
robisz 150 km wzdłuż szesnastki przy zerze bezwzględnym i morzu solanki – ta ostatnia jest dosłownie wszędzie..brrrr- – za chwilę przychodzi jednak refleksja – przecież właśnie teraz musiałbym ze starą jechać na nudne zakupy do warmińskiej… ściana w Nieporęcie przy tym jest jak zgniłe jaja w rowie za Barczewkiem;
a tak….. rzucę jej jakieś trzy, cztery koła na miesiąc czy to zima czy to lato i gitarrra dopuki daje się na to nabrać…. a że daje … to czas pokazuje od dawna.
długo zastanawiałem się, czy by nie odrzucić tego komentarza. ale zdecydowałem się go puścić. No cóż – kazdy ma swoją filozofię. Na szczęście – szczególnie ta część ze „starą” nie jest moja. Na szczęście
to się nazywa dwustuprocentowe utwierdzenie się we własnym przekonaniu.
Marcinie ! Marcinie ! Nie narzekaj !
Hilary Biscay – Ultraman World Champion 2013 (24:30:50), ponad 60 IM , kilka wygranych .
W jednym z wywiadow powiedziala , ze w kazde swoje urodziny plywa 100x 100m . Ot tak ! Sama z siebie !
Dobrego plywania ! Pozdrawiam serdecznie !!!
http://www.slowtwitch.com/Interview/Hillary_Biscay_is_Ultrawoman_4076.html
Gdzie, ja nie narzekam. Ja po prostu nie lubię pływać 😉
Ja wprost przeciwnie , od kilku miesiecy pokochalem plywanie na nowo .
Wynik plywania z Kona, zmotywowal – podejrzewam ! :-)))
Natomiast odczuwam jakas dziwna awersje do biegania i zastanawiam sie czy to nie taki swoisty uklad naczyn polaczonych ??? :-)))