przesuwanie oczekiwań
Przychodzi dietetyk do MKON’a
Pokaż wszystkie

fot. Marek Musiał

Moja koleżanki z roboty Gosia i Magda rozpoczęły ciekawą wymianę myśli między pracownikami House of Skills o kosztach. A właściwie o (copyright by Magda B) cieniu, który jest kosztem psychologicznym sytuacji w jakiej się znajdujemy. I że ten cień jest. Czasami krótszy, czasami dłuższy, czasami za nami, czasami przed nami. Z czasem zacznie się wydłużać, aż stanie się dłuższy od nas. I wtedy zajdzie słońce, albo zgaśnie światło (jeśli wiecie o czym mówię).

Mam etykietę zawodnika z mocną głową. Kręcenie kółek, bieganie na wahadle, 4h trenażera, trenowanie do odwołanych zawodów – to wszystko dla mnie. Zacząłem się jednak rozglądać dookoła siebie i zacząłem szukać swojego „cienia”. I znalazłem dwa rodzaje cienia.

Ten pierwszy jest klasycznym zmartwieniem. Stresem. Przejmowaniem się rzeczami, na które mamy wpływ ale i na te, na które nie mamy. Złapałem się już na tym, ze z fazy mobilizacji kryzysem zaczynam powoli pikować w stronę frustracji i depresji. Jeśli ktoś chce bardziej szczegółowo, polecam wygooglować Kubler – Ross i jej fazy/etapy żałoby. Powoli zaczynam zauważać, ile kosztuje mnie (jak długi jest cień) prowadzenie webinarów i szkoleń online, jak mało atrakcyjne jest szukanie homeofficowych alternatyw, jak wypompowany jestem po każdym kolejnym: „niestety przenosimy szkolenia na czas po kryzysie”. Jak wyczerpały swoją alternatywną moc: „książki na czas kryzysu, seriale, które powinniśmy obejrzeć, albo gumy zamiast basenu”.

Wbrew pozorom, na razie najmniejszą składową cienia u mnie są kwestie ekonomiczne. Po pierwsze tarcza ją mać, a po drugie ciągle w porównaniu do lat kiedy zaczynałem swoją przygodę w byciu dorosłym – żyję jak krezus. Dopóki nie będzie tak, że moim wyzwaniem będzie: „co na obiad” zamiast: „co zrobić dzisiaj z ziemniaków, bo tylko na nie mnie stać” – to się nie przejmuję.

Nie dotykam też kwestii stricte zdrowotnych. Wiem, ze ludzie umierają, ale dwie sytuacje okołoterminalne jakie zdarzyły się w ciągu ostatnich dwóch tygodni w mojej rodzinie, na pewno się do tego dołożyły. Myśl, ze mogę stracić drugiego i ostatniego ojca jest chyba najdłuższym cieniem do tej pory. Ale skończyło się dobrze, więc trzeba zakopać i zapomnieć.

Jednak nawet zakopany , składający się z różnych elementów ten cień tam jest. I wydaje mi się, że u coraz większej ilości osób się wydłuża. I żadne śmieszki na feju tego nie zmienią.

Mnie pomaga sport. Trenażer, ćwiczenia, bieganie. Ale tutaj cień też się pojawia. Bo zamiast mieć z tego 100% radości i odbudowania zdrowia psychicznego, mam 80% radości i 20% stresu pt. „a co jeśli mnie złapią”. Kolejny nierozwiązywalny supeł. Bez sportu na zewnątrz umrę, ze sportem na zewnątrz cień się wydłuża.

Drugi rodzaj cienia dotyczy relacji między nami. Z przerażeniem odkryłem, że u wielu osób w tej akurat sytuacji uruchomiło się zerojedynkowe podejście do innych. Jesteś ze mną, albo przeciwko mnie. Dodatkowo pogłębiłają je akcentem: jeśli nie jesteś ze mną to automatycznie jesteś chujem (pardon my French). Złamanym. I to w całości. Wiem jaką jesteśmy nacją, wiem, jak tłumaczyć MAS+ (63 na skali 1-100) według Hofstede. Ale ta potrzeba rywalizacji i udowadniania, ze moje to mojsze, akurat teraz, przeraża mnie strasznie. Już od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie napis na koszulce: „Nie ma znaczenia czy mam rację. Ważne, że TY RACJI NIE MASZ”. Teraz dodatkowo, do tego szamba „ty nie OK” wrzucamy człowiek całego i jego całe otoczenie. Biegam na zewnątrz? Jestem nieodpowiedzialnym roznosicielem zarazków, zabijających całą ludzkość swoją śliną, w którą ktoś może wdepnąć a wspierany przeze mnie Nidzicki Fundusz Lokalny powinien zostać odłączony od finansowania, bo na to nie zasługuje”. Nie dano mi prawa do kopiowania treści wiadomości do mnie wysyłanych, ale tak to mniej więcej szło. Co do mojego biegania ma wspierany przeze mnie NFL? Czy ta osoba, która deklaruje teraz zakręcenie kurka ze strumieniem pieniędzy wspierała go tylko dlatego, że to MKON go założył? A teraz co? MKON chuj, to i stypendia chuj? To jest dopiero cień. Jedziemy po całości. Inny przykład: „dobrze, ze ta sytuacja ma miejsce, to spadnie z mojego grona kilku znajomych. A w ogóle to są tacy co zbierają na maseczki a inny to tylko pierdolą na fb”. Czemu od razu „my i oni”.? Nie można pierdolić na FB i jednocześnie zbierać na maseczki? Czemu biało -czarne (a może czerwone)? Czemu ja „ok”, a wszyscy inni chuje? Przecież to nie jest tak, że człowieka deprecjonować od razu do 3 pokoleń wstecz.

To, że mam inne zdanie w jakiejś kwestii od danego człowieka, nie oznacza automatycznie, że ten człowiek jest generalnie zły. I ponieważ się z nim nie zgadzam to od razu go nienawidzę. Wykreślam z grona znajomych i jeszcze aktywizuję innych pokazując jaki to (już nie chcę po raz kolejny tego słowa na „ch” używać). Przykładów tych sytuacji mógłbym mnożyć. Niestety powodują one, że sami pracujemy nad swoim cieniem. A właściwie nad cieniem innych (tych złych) osób.

Chciałbym zakończyć czymś optymistycznym, ale na razie nie widzę. Mam jednak apel. Nie liczmy, że to* nie zostawi na nas śladu. Zostawi. Jednych wzmocni, innych rozpierdoli kompletnie. Ale ponieważ syndrom II miesiąca** z obniżoną wypłatą dopadnie względnie każdego, to może wystarczy nie dokładać.

________________________________________

*wstawcie cokolwiek z tego felietonu

** Jak prowadzę (a prowadzę sporo) warsztaty kryzysowe dla managerów, to jest tam slajd, który roboczo nazwałem syndromem 2 miesiąca obniżonej wypłaty. Wydaje mi się, ze dla wielu osób ten moment właśnie będzie momentem, w którym cień stanie się dłuższy od nas. I wtedy koszty tej sytuacji wzrastać będą wykładniczo ;).

7 Komentarze

  1. Ryszard Biernat pisze:

    siema Marcin, po tej stronie Rychu. niestety, zgadzam się tym razem z Tobą. jesteśmy wszyscy trochę w sytuacji podbramkowej. i wychodzi szydło z worka. wystarczy ogłosić, że biegam, a już nie wspomnę o rowerze i fala hejtu. a gdzie dystans. czuję w tym totalne extremy. co do cienia, to czy nazwiemy to tak, czy osad, czy ogon, to wszystko jedno. ja rozumiem, że jeszcze długo tkwić będzie w nas wpływ 26-godzinnego bombardowania nas wiadomościami medialnymi (horror). ja nie znajduję plusów w obecnej sytuacji i na siłe nie doszukuję się. ale aby nie dać się ogłupić do końca, trzymam rutynę, biegam, jeżdżę na rowerze (sam, nie w lesie, a na drodze technicznej, gdzie spotykam 1 osobę na godzinę), wykorzystuję czas na naukę, opracowania nowych szkoleń i porad. i odcinam się od extremów. szukam tych 80%!

    • mkon pisze:

      Rychu PETARDA. Ja dzisiaj mam 4h, ale na razie nie mam odwagi wyjść na rower w maseczce. Zobaczymy jak sytuacja się rozwinie. A droga Tuławki – Dobre miast lepsza (choć krótsza) niż techniczna po której jeździsz 😉

  2. Maks pisze:

    Aloha!
    Masz rację, łatwo nie jest. Ważne, żeby zauważyć psychiczne symptomy tego w którą stronę zmierzamy, nie zjedźmy zbytnio w dół:). Są dni gorsze i lepsze, jednak od naszego nastawienia zależy mega dużo! Najtrudniejsze pytania, to jak to nastawienie u siebie dobrze nakierować.
    Ta cała sytuacja może mieć dużo plusów. Ludzie sobie pomagają, tworzy się wiele dobra przy tym wszystkim. Dla wielu ludzi ryzyko utraty pracy bezie impulsem do jej zmiany, poszukania nowych kompetencji i może pretekstem(przymusem) do wyrwania się z czegoś na co nie mieli odwagi przez wiele lat.
    Z treningiem może trudniej, ale wiele osób zobaczy jak ruch jest ważny.
    Co to szkoleń przez Internet – to szansa na zdobycie nowych umiejętności. Może jest to frustrujące dla kogoś kto lubi pracować z ludźmi, ale kto wie może za kilka lat się okaże, że to doświadczenie pozwoli szkolić z każdego miejsca na ziemi i cały czas mieć dochód, może pozwoli szkolić nawet jak będą jakieś(odpukać) problemy ze zdrowiem, kontuzja.
    Szukajmy plusów i je wykorzystujmy!

    • Fuleren pisze:

      MKON, rób Ty swoje. Trwaj w uporze swym. Nie podnoś głowy wyglądając końca zarazy. Wszystko ma swój kres, ale ciągłe oczekiwanie męczy nadmiernie. Jak wół orze to patrzy pod nogi, a nie ile pola do zaorania zostało. Jest tu i teraz. Pozdrawiam

  3. Stashco pisze:

    Heja, od zawszę wychodzę z założenia, że gdybym miał odrzucać „blokowo” osoby z których częścią (bądź jakimkolwiek) poglądem się nie zgadzam to praktykowanie social dystansingu miałbym opanowane do perfekcji (od dawna skazany byłbym tylko na siebie – a nie lubię i staram się nie praktykować jeśli nie muszę). Zgadzam się co do założenia gdzie na krzywej Kubler-Ross się teraz znajdujemy (społecznie, pomijając indywidualne tempo przechodzenia przez proces). Ciekawi mnie aspekt zawodniczy, choć sam zawodnikiem nie jestem – ale z drugiej strony córka – z trzeciej handlowcy z którymi pracuje (znajduje wiele analogii). Chętnie powymieniał bym spostrzeżenia w tej materii (te zawodowe i te mniej) lub popierdzielił zupełnie bez sensu (co akurat w tej sytuacji w jakiej się znajdujemy sens ma). Jak co dawaj znać. pozdro

    • mkon pisze:

      anytime Stachu.

  4. raf pisze:

    Fakt! Również zauważyłem, że przez część osób ja też jestem postrzegany jako „siewca zarazy”, bo biegam i jeżdżę cały czas na zewnątrz. A przecież cały czas jest i był aktualny wpis na gov.pl o 1 treningu dziennie dla zdrowia na rowerze czy biegając. A do tego spacer – najlepiej z dziećmi. I nie ważne, że biegnę po 22:00 – bo wtedy dzieciaki śpią, nie ważne, że jadę na rower poza miasto, żeby uciec od tłumów i zatłoczonych dróżek dla rowerów.
    A najbardziej nienawidzą ci, co siedzą na trenażerach i ich własna „ambicja” nie pozwala im wyjść na zewnątrz, bo jakiś tam idol z fb powiedział im co by było gdyby wyszli wszyscy… A nikt nie każe wszystkim wychodzić! Czujesz się gorzej? Wyjdź na kwadrans. Rusz te zastałe stawy, machnij nogą, weź głęboki oddech!
    Mnie to bardzo pomaga – to moja terapia – biegnąc czuję się wolny i beztroski, choć nadal strasznie mi daleko do tempa mistrzowskiego… 😉
    Marcinie! Ja jestem z Tobą! I powiem, ze też mam parę spraw, w których się z Tobą nie zgadzam, czasem nawet dość mocno. Ale trzymam kciuki, by Twój cień był króciutki w przeciwieństwie to tego organu, który ktoś chętnie by chciał złamać… (widzisz, nawet nie muszę po francusku…) Uwielbiam Cię Marcinie!!!