Nasiona chia, jagody goi, quinoa, zielone – aka chlorella i inne wynalazki. Najlepiej zza wielkiej wody. Oczywiście kur*wsko drogie bo jak drogie to działają. No właśnie. A na czym niby to działanie miało polegać? U mnie myślenie było takie. Na pewno działają na formę. A jeśli nie na formę to działają na odchudzanie (które pośrednio działają na formę). I co? Kasa wydana, a po zjedzeniu kilogramów chia to czego jestem pewien to na pewno tego, ze kisiel z chia nie zapycha żołądka tak jak piszą w książce „Natural Born Runners”. Moda i tyle. Boleśnie uświadomił mi to Tomek Boraczyński, kiedy to konsultowałem z nim różne sprawy dietetyczne. Powiedział. Kilkanaście lat temu ludzie jedli buraki, kapustę kiszoną, ziemniaki i to co było. I biegali po 29’/10km. Teraz mając od pyty wynalazków szukają graala odżywiania zamiast trenować. Myślą, że to załatwi za nich sprawę. Fajnie ogłoszenie widziałem kiedyś na forum biegania.pl. Kolega dealował ziołami zwiększającymi wydolność a w szczególności celując w zwiększenie Vo2max. He he i było kilka głosów mówiących, ze to działa… Szanowni Państwo – to mit. Może mieć jakieś działania. Ja np. garściami szamię korzeń maca ale dlatego, bo działa (podobno) uodparniająco a nie, że doda mi siły. Nie mam złudzeń. Jak nie dotrenuję to żadne ziarenka dodatkowych watów na rowerze mi nie dodadzą. A próbowałem już wszystkiego. I najlepiej działa to co dookoła nas. Polecam buraki, dziką różę, kasze (niekoniecznie tylko jaglaną) i to co Wam podchodzi. Nie dajmy się zwariować.
Uważam WTC za mistrza marketingu. Zrobienie ludziom w głowie skazy pt. jak nie zrobisz zawodów tri ze znaczkiem to tak jakbyś nie zrobił żadnego pokazuje naprawdę co dzieje się z większością zaczynających przygodę z tri od oglądania np. filmików motywacyjnych z KONA. Ja od tego zacząłem i mocno się zdziwiłem, kiedy okazało się, ze istnieje życie poza WTC. Ale mój tripogląd był już ukształtowany. I dobrze, że dałem się namówić na start w Borównie bo okazało się, ze można robić super zawody na polskiej ziemi z takim samym cierpieniem, splendorem jak w serii IM (mówię o sytuacji z roku 2009). Doświadczenia ostatnich lat (np. IM Walia z 2011 czy Rugia z 2012) pokazują, ze znaczek IM nie gwarantuje takiej jakości jaka przebija z reklamy i marketingu WTC. Tegoroczny Susz albo Bydgoszcz biją nawet ich jakością na głowę. Ciągle powtarzam moim smentorowcom – chcesz się spróbować bo nie jesteś pewien – nie musisz jechać za granicę i płacić 4 razy więcej opłaty startowej bo upodlisz się w Polsce tak samo jak za granicą. A znaczek IM nie zrobi z ciebie lepszego triathlonisty. No chyba, że mówimy o poziomie Hawajów. Tam to wiadomo!
Tomek Kowalski albo Andrzej Skorykow zabiją mnie za ten mit. Ale według mnie pływanie jest nie tylko przereklamowane ale najbardziej zmitologizowane w treningu triathlonowym. Kilka przykładów: Susz 2007 po kilku miesiącach pływania od ściany do ściany (żadnych odcinków tempowych, żadnych ćwiczeń, żadnego trenera) – czas pływania na połówce (pianka od Gałacha – czyli nurkowa) – 33’. Rok 2016 – Susz (po kilku latach specjalistycznych treningów (pianka Huub Archimedes 2) – 32’. Nosz kur…. Wiem, wiem co powiecie. Świeższy wsiadłem na rower – to prawda. Łatwiej mi przychodzi pływanie tych 32’. To prawda. Ale wiem, że wyżej d*py nie podskoczę i nie będę pływał znacznie poniżej 29-28’ na 1900m. Dlaczego? Bo nie mam elastyczności, nie mam czucia wody, przeszłości zawodniczej etc. Taki Radek Buszan albo Sebastian Fronc nie pływają po 3 miesiące i wchodzą do wody 2 razy przed zawodami i płyną na lajcie 27 minut. Ja wprawdzie na lajcie biegnę wtedy 1:20 a oni nie J ale to inna bajka. Jeśli nie mieliśmy przeszłości pływackiej to choćby nie wiem jak długo byśmy katowali na basenie to nie będziemy pływali jak pływacy. Ja wyznaczyłem sobie cel minimum i maksimum jednocześnie (1:30/100m) i nie interesuje mnie osiąganie większych prędkości. I nie chodzi tutaj o nakład pracy. Po prostu wiem, ze pewne osiągi są poza moimi możliwościami. Interesuje mnie raczej zmniejszenie wysiłku aby ten cel minimum/maksimum osiągnąć. I w tę stronę nasze trenowanie pływania idzie. A co robią trenerzy i zawodnicy – zaczynają do pływania bo: a) najszybciej pokazać za co się płaci b) jednak wchodząc do basenu z kanapy potrzebujemy kogoś kto nas pokieruje. No i oczywiście w dużej części przypadków widać też postępy. I to duże postępy. Choć też znam osoby, które chodzą na treningi kilka lat i ciągle 7’/400 nie złamali. Czy za mało trenują? Nie wiem. Czy trenują źle – pewnie tak. Jedną z oczywistości jakie poznałem podczas treningów pływackich jest uświadomienie sobie, ze pływanie w piance jest tak ubogie w technikę, ze właściwie to siła robi całą robotę. Jasne – technika też ale pianka wyrównuje różnice w technice. Czy to oznacza, ze nie pójdę jutro na basen – oczywiście, ze pójdę. W końcu nie po to nauczyłem się nawrotów koziołkowych, żeby ich nie pokazywać innym 🙂
Mit, który bardzo ciekawie komentuje właśnie na FB Wojtek Herra. Od czasu do czasu trafiają do mnie pytania w stylu: czy nie będzie wstyd jak taki ogórek jak ja wystartuje na P5? Albo czy dorastam do takiej klasy sprzętu. Mój pierwszy trener (wiem, wiem słyszeliście to już nie raz – ale mądre to więc powtarzam) mawiał: miej najlepszy sprzęt na jaki cię stać. Najlepszy nie znaczy co roku nowy. Najlepszy to taki jaki chcesz. Po pierwsze dla żony one i tak zawsze kosztują tyle samo – znaczy tyle co nic. Po drugie w końcu to nasze zabawki, w których zakochujemy się bez pamięci. Odnoście pierwszej historii przypominam sobie dialog jednego z kolegów jaki prowadził ze swoją małżonką. Pedały chcę kupić. Kupuj (bo ile mogą kosztować pedały myśli małżonka). Ale one są takie specjalne – będą kosztowały z 1500. Kurcze dużo ale kupuj (nie wiedziałam, ze pedały mogą tyle kosztować – jakoś przeżyjemy). Ale euro, dokończył kolega bo to są pedały z pomiarem mocy. Koleżance małżonce szczęka opadła. Dopóki nie szpanujesz sprzętem ale i nie przejmujesz się komentarzami w stylu –„ ja na swoim aluminiowym rumaku mijałem tabunami wlokące się karbony” – to kupuj i się ciesz. W końcu dorobisz się nogi podobnej klasie swojego roweru. Bo wprawdzie sprzęt sam nie jeździ ale jaka przyjemność jeździć na dobrym sprzęcie. Wiem bo dzięki współpracy z Wertykal jeżdżę.
7 Komentarze
Hehe, dzięki Marcin. Dziś zamiast 2500 popłynę 2000. Przynajmniej będę świeższy przed Malborkiem … 😉
świeższy to będziesz jak się umyjesz a nie przepłyniesz…. 😉
Jeżeli chodzi o mit z żarciem to jak najbardziej zgadzam się, że te wszystkie wynalazki wymyślone są przede wszystkim dla bicia kasy nie mniej jednak trzeba przyznać, że aby kręcić waty trzeba jeść i to sporo wiec jestem zdania, że organizm potrzebuje paliwa najwyższej jakość oraz różnorodności i w diecie powinno być miejsce na całą paletę produktów od ziemniaków przez kasze buraki itd, a dodatkowo jeżeli szamniemy jakieś wynalazki typu chia, jagody goji spiruline czy chlorelle to organizm się nie obrazi, czyli tak jak mówisz wszystko z głową. Druga sprawa pływanie, mam to samo… Pierwsza połówka 33′ po indywidualnych treningach bez trenerów etc. Potem zajęcia z grupą i trenerem. Interwaly, tempa cuda na kiju, a na zawodach czas dokładnie taki sam i jedynie trochę świeżości na rowerze 🙂
Marcin,
A może w aspekcie mitu 8 pokusiłbyś się o ranking imprez w Polsce? Subiektywnie, gdzie Twoim zdaniem jest najlepiej. Namnożyło się tego ostatnio bardzo dużo i ciężko się decydować. Zwłaszcza, że imprezy z tradycjami (np. Poznań, Wolsztyn) zebrały słabe opinie w tym roku.
Artur nie pokuszę się bo nie we wszystkich startowałem. Tradycyjnie w grudniu zrobię ranking tych, w których startowałem. Za to jak oceniają ludzie imprezy 2016 to możesz sprawdzić na http://www.lepszytriathlon.pl po to właśnie stworzyliśmy tę stronkę 😉
Marcin, super! To na pewno pomoże przy wyborze imprez na przyszły rok. Pozdrawiam.
Dobre pływanie ma jeszcze tą zaletę, że nie ma bałaganu w T1 i jest spokój na początku trasy rowerowej.
Cała praca, którą teraz wkładasz odda na Hawajach – tam nie ma pianek
Pianka nurkowa – no rewelacja 🙂