Orlen 2016 to prawdopodobnie jedna z ostatnich moich szans na złamanie 2h30’ w maratonie. 2:29 to jedno z moich marzeń. Myślę, że w kategorii priorytetów życiowych to chyba ważniejsze niż sub 9h w Ironman. Ważniejsze i trudniejsze. Bardziej boli proces przygotowania i wraz z upływającym czasem coraz trudniej jest mi wchodzić na prędkości, które to gwarantują. Innymi słowy stawiam wszystko na jedną kartę. Pozwolę sobie pominąć na razie kwestię tego czy się uda czy nie oraz tego, że droga do realizacji celu jest tak samo fajna jak i on sam. Ciągle mam to z tyłu głowy i ciągle się z tym zgadzam. Atak jednak już za cztery tygodnie. Dlaczego o tym piszę dzisiaj – w pierwszy dzień świat (jeszcze godzina). Otóż stawiając wszystko na jedną kartę musiałem się zdecydować. Grać vabanque czy grać jak zwykle w święta. Dla mnie vabanque w tym wypadku oznacza ścisła dietę. I przyznam szczerze tak jak w tygodniu jakoś daję radę to dzisiaj było ciężko. Kusiły: tradycja, mazurki, babki, serniki, ciasta z masą kremową i bez. O obfitości białka na stole nawet nie wspominam. Dwa treningi (2h rower i 25km bieg) dawały niezłe usprawiedliwienie dla świątecznego obżarstwa. Ale guzik. Nie dałem się. I powiem szczerze chyba bardziej jestem z tego dumny, że nie dałem się skusić niż z samego smaku tych rzeczy. Wiem, że smak jeszcze poczuję bo większość z nich zamówię sobie na za tydzień – czyli na posiłek postartowy po PMW. Wiem też, że na razie wygrałem bitwę nie wojnę. Jutro trzeba będzie odpierać atak drugi. Ale nieźle się okopałem a wiem (mimo, ze nie byłem w wojsku), że łatwiej jest się bronić niż atakować. Miłego!
P.S cudownie jest oglądać jako obserwator następującą sekwencję zdarzeń: jajeczko, serniczek, pasztecik, następnie składanie obietnic o końcu obżarstwa a potem otwieranie się na nowe doznania, kończące się wreszcie szukaniem pociechy w Bogu (że niby ulży) 🙂 Trochę to podobne do oglądania imprezy przez osobę niepijącą. Niezły ubaw 🙂
9 Komentarze
MKON w takim razie co wsuwasz po mocnym treningu, zeby jednak miec jakąś regeneracje? Bo to dosc trudna sztuka pogodzenia wytopu z dostarczeniem tego co ważne.
jem normalnie. tzn. najpierw idą suple czyli w moim wypadku pulpa z 2 pomarańczy i grejpfruta z dosypaną odżywką (ENERVIT QUADRA) odrobiną MAKI oraz mrożonym owocem dzikiej róży, czasami chia. Jak posiłek właściwy daleko to wrzucam do pulpu jakieś nasiona (migdały, słonecznik, rodzynki czasami). A jak wciagnę ten koktail to po rozciaganiu, rolowaniu i kompaniu wciągam normalny posiłek.
MKON a maka to inaczej maca? Czy cos innego?
to to samo. ten sproszkowany costam inków
Gratuluję wytrwałości!!! 🙂 Ja tam lecę na słodkości niczym Jack Rockfor z Brygady RR na ser – jutro mój pierwszy trening rowerowy na dworze, więc liczę na utratę balastu ze stresu 😉 Powodzenia za 4 tygodnie, będę trzymać kciuki!
Mysz. I tak trzymaj! W końcu chodzi o to, żeby każdy realizował SWOJE! Ja też nie mogę się doczekać popołudnia po PMW. Jeśli ukończę (bo jak wiadomo wszystko się może zdarzyć) to w drodze powrotnej wciągnę BLACHĘ ciasta drożdżowego popijając litrem mleka i dopychając to kubkiem lodów grycan 🙂 a co!
Powodzenia Marcinie !!! Trzymam kciuki !!!
bardzo się przydadzą. Ostatniego maratonu nie pamiętam i nie wspominam zbyt dobrze. Ale to przez błąd treningowy na 3 tygodnie przed. Teraz jestem pod świetną opieką i mam nadzieję, ze błąd się nie powtórzy. A czy będzie wynik. Jak Bóg pozwoli to będzie bo, żeby nie zapeszać tfu, tfu noga się kręci. Najwyżej odda to dopiero w Barcelonie 🙂
Mam na stale zapisane w glowie powiedzenie Haile Gebrselassiego (2 :03 :59 Berlin 2005 i 1:01 Wieden 2013)uslyszane w jednym z wywiadow :” musisz trenowac , ciezko trenowac , jezeli Bog ci pomoze – wygrasz „