Sport, jaki uprawiamy wymaga logistyki na najwyższym poziomie. Nie mam poczucia, że już ten poziom osiągnąłem, ale czuję, że jestem blisko. Moja praca z trenerem Tomkiem Kowalskim działa zawsze tak samo: piszę, gdzie szkolę, jakie i ile treningów mogę robić i jakoś się to dopasowuje.
Jak jest czas mocnego pod względem ilości trenowania, to standardem jest trening rano (przed szkoleniem) i trening popołudniowy (po szkoleniu). Tomek mocno naciska, aby trzymać kolejność startową, czyli treningi basenowe robić rano, a biegowe po rowerowych. To następny aspekt logistyczny.
Kolejnym jest „trasówka” – wymiar czwarty. No i weź to wszystko połącz! Czasami naprawdę nie da rady. Po drodze z Lubartowa (gdzie obecnie szkolę) do Olsztyna, dobry basen jest w Rykach. Mógłbym wprawdzie pojechać na 6 rano do Lublina ale nie wyrobię się, bo szkolenie zaczynam o 8 rano. Tak więc rano bieganie, w drodze powrotnej pływanie. Małe oszukaństwa w planie.
Są ok, jeśli nie staną się normą.
Ale nie o tym ma być. Ma być o tej „8 rano”. Żeby wykonać treningi, jakie mam zapisane i zacząć szkolenie o 8 rano muszę: wstać w miarę przytomny o 5, po treningu zadbać o to, żebym nie wyglądał jak zombie, zjeść śniadanie i dojechać na miejsce szkolenia. Jeśli szkolę w hotelu gdzie śpię, to w ogóle jest luz i nie ma o czym gadać. Biorąc pod uwagę np. jutrzejszy powrót i „basenowanie”, trzeba było dodatkowo dzisiaj po szkoleniu (przed 2 treningiem) odwiedzić sklep i zrobić żarcie na „po basenie” w drodze powrotnej. Kolejna rzecz to po popołudniowym treningu zrobić to żarcie (muesli + truskawki mrożone; kanapki z mieszanką fit&easy; odżywka regeneracyjna i na deser pokrojone do pudełka kawałki melona). Kolejna czynność przed pójściem spać to spakowanie walizki do takiego stanu, aby po porannym treningu (włączając rozciąganie) w ciągu 10’ wykąpać się, zanieść bambetle do auta i spokojnie, a nie w przeciągu, zjeść śniadanie. Bo oczywiście trenażer zaniesiony już dzisiaj. Rower nie, bo szkoda mi wyładowywać baterię od pomiaru mocy, jeśli w nocy będzie zimno, a mój argonik sam w zimnym bagażniku…
Dużo tego. I… kurka na razie udaje się. Jestem z tego cholernie dumny. To naprawdę jest do ogarnięcia. Wprawdzie zadzwoniłem dzisiaj do żonki z niepokojącą informacją – budzę się ok. 5 bez budzika więc prawdopodobnie przyzwyczajam się do tego trybu – ergo w weekend też tak będzie 🙂 ale zostałem ostrzeżony, że co na wyjeździe to na wyjeździe, a co w domu to w domu.
Wiem, że nie każdy ma taką pracę jak ja. Wiem, że nie każdy ma takie wyzwania jak ja. Ale system jest podobny. Śniadanie jem na kolację… resztę znacie.
Powodzenia w organizacji!
P.S Turbomuin jest zajebiaszczym trenażerem. Cichy, genialnie łatwy w obsłudze. Nie nadaje się jednak do hotelowego życia. Za ciężki i za wielki do przenoszenia. Ergo z jednego kursu na trasie auto – pokój otelowy robią się dwa. Jak dla mnie to 50% za dużo. Sorry goście hotelowi. Dalej będzie głośno 😉
3 Komentarze
logistyka is the king … ja w sumie tylko i aż biegam ale moge treningi robic rano i córkę do maksymalnie 8:30 zawieść (do pracy też trzeba zdażyć) to budzik 5:30, szybka przekąska przed, sniadanie i rościąganie po, spacer z psem i jestem gotowy :).
A opowiedz to komuś kto nie jest tak ześwirowany …
Czy w tej Twojej drodze do zbawienia jest czas na sen?
6h minimum, 8 optimum