Miało być do odcięcia i było. Ale nie było to takie odcięcie o jakie mi chodziło. Bieganie skończyło się na zejściu z roweru. Dawno nie przebiegłem pierwszych 1 5km w takim dyskomforcie. Niestety namówienie Krystyna w Suszu na baaaardzo agresywny fitting, nie skończyło się dobrze. Tak jak na treningu rozjazdowym było ok, to jednak od 50 km tak się wierciłem na siodle, że skończyło się to koszmarnym bólem kręgosłupa w odcinku lędźwiowym. Pozwoliło to wprawdzie na dogonienie zwycięzcy – Pawła Miziarskiego na 15 właśnie km i towarzyską pogawędkę przez 2 km ale ostatnie 3 km to jakiś koszmar. Zgięło mnie w pół, Paweł odbiegł, a ja Gallowayem dotarłem jakoś do mety. Swoją drogą podziwiam wszystkich kibiców, którzy liczyli, że zgrzeję konkurenta w wieku mojego syna. Kamon. Paweł miał mega przewagę na pływaniu, na rowerze, a bieg poszedł tak jak poszedł. Jakby nie nadrobił 3 km, to bym go pewnie nie dogonił. Brawo Paweł! Życzę ci kolejnych zwycięstw w cyklu.
Co do zawodów – bardzo polecam miejscówkę. Byłem w zeszłym roku jako kibic, w tym roku jako zawodnik i zaproszony prelegent 🙂 za rok pewnie też się melduję. Jak dla mnie pływanie w poprzek jeziora – mega sprawa – nawet spora fala nie przeszkadza za mocno. Duże widoczne bojki w dwóch kolorach (Wolsztyn – może pożyczycie 🙂 ?), mega trasa rowerowa. Dobry asfalt, dobre oznaczenia, są odcinki techniczne, jest gdzie puścić nogę. Trochę dyskusji wzbudzać mogą umieszczone w różnych miejscach nawroty dla poszczególnych dystansów. Ja nie miałem problemu, ale mogę sobie wyobrazić, że najeżdżający z kierunku swojego nawrotu zawodnik z 1/2 może napotkać nawracających tych z 1/4 i 1/8. Wprawdzie na odprawie JASNO powiedziano, kto ma pierwszeństwo, ale w gorączce zawodów – wiadomo. Bieg super, chociaż bardzo ciężki (jak dla mnie dzisiaj). Nie mam zielonego pojęcia, jak Seba Najmowicz zrobił na tej trasie 4:03 w zeszłym roku. Dużo pracy przede mną he he! Strefy dla zawodnika: nie pamiętam, bo leżałem w namiocie pod kroplówką. Jak tam trafiłem? Otóż dość na partyzanta. Na metę się wtoczyłem (ryli) ale poleżałem chwilę na trawie i jakoś poszło. Niestety wychodząc ze stadionu użądliła mnie osa. Mając w głowie przygody sprzed dwóch lat ze Szklarskiej Poręby, polecieliśmy po zastrzyk odczulający. Lekarz jednak opukawszy przy okazji moje nerki zaordynował leki. Ciekło to jak krew z nosa, zastrzyk w dupę, zastrzyk odczulający w drugą rękę. Dawno nie byłem tak pokuty. Opieka super! Aldona, Ewa, Adam, Marcin – jeszcze raz dziękuję za zaproszenie. A spotkanie w przeddzień z triatlonistami w MDK – niezapomniane dla mnie wrażenie. Mam nadzieję, że Prezes na feju odsłucha jak dziękowałem Mu za wszystko.
Wrócę jeszcze do samego startu. Pływanie jak dla mnie przyzwoite. Starałem się płynąć sam, bo na Hawajach pływanie będzie bez pianek, więc tutaj bez nóg – tam bez pianki – może się to jakoś zrekompensuje. Rower – w 100% pod kontrolą. Miało być 280 wat+ i było. Pierwsze 90 km ok 281, drugie ok.283. Nie wiem dokładnie – bo jako #janusztriathlonu postanowiłem zabawić się w użycie na zawodach trybu multisport i tak coś mi się poj*bało z tym klikaniem, że część pływacką skończyłem po 1 h 29′ ;). Na szczęście na rowerze mam starego garmina więc mogłem śledzić. Jako #MKONrozdaje oddałem ant sicka, więc nie mam jak zrzucić roweru z garmina rowerowego ale coś jutro pożyczę. Sam jestem ciekaw jak to kręcenie się na siodle odbiło się na „płynności jazdy”. O biegu pisałem wyżej – czas o nim zapomnieć jak najszybciej.
W czwartek wizyta w Wertykalu – Hawaje coraz bliżej. Wychodzi na to, że jednak komfort first, a prędkość second…
Na koniec refleksje – 3.
1 Komentarz
Marcin zdrowie numer 1 a później sport, Zdrowia życzę i odpocznij trochę chłopie