Teza tego felietonu nie wszystkim się spodoba, jednak moje życie „kolarskie” zmieniło się odkąd zacząłem jeździć z jednym urządzeniem. Urządzeniem, od którego prawdę mówiąc się uzależniłem. Powiem więcej – nie wyobrażam sobie realizacji kosmicznego pomysłu mojego trenera, aby jechać najbliższe zawody z zaklejonym garminem. Ale czy chodzi właśnie o zegarek? Nie, chodzi o cyferki, jakie tam się pokazują, a dokładnie o pomiar mocy. Nie wyobrażam sobie już trenowania bez tego urządzenia.
Nie wiem, czy macie coś takiego na odcinku kolarskim, ale, jak tylko wjeżdżam na odcinku akcentowym na górkę/wzniesienie, to tuż over the top czuję lekkie odpuszczenie. Lecę z górki i sam czuję w nogach, że jest trochę lżej. I to jest moment, w którym bezwzględne cyferki raportujące, jak bardzo w tej chwili spada mi moc chwilowa, uświadamiają mi, że do odpoczywania jest kanapa, a nie akcent. To jest pierwsza z trzech najważniejszych dla mnie zalet miernika mocy. Bezwzględność. Jedziesz z wiatrem, jedziesz z górki – prędkość jest zacna, ale co z tego, jeśli w założeniu miała być wartość xxx, a jest yyy (y > x). Samopoczucie idzie w cholerę, a ty dostajesz sygnał – zadanie polega na przejechaniu odcinka z daną mocą, a nie daną prędkością. Cały dobry humor mija w mgnieniu oka. I tak jest właściwie na każdym treningu. Mocno zastanowisz się – skąd nagle jest lżej? – Już wiesz, moc spadła, i to znacznie. Czas nadrabiać. Bezwzględność miernika przeraża, ale jednocześnie baaaardzo mobilizuje.
Drugą zaletą jest obiektywność. Już dawno jedynymi polami, jakie obserwuję są moc z 30 sekund, moc średnia z odcinka, kadencja i czas odcinka. Prędkość jest tak niewymierna, że uważam ją wyłącznie za rezultat. I dlatego niezależnie od warunków po prostu jadę „na średnią moc”. Oczywiście nie na pałę. Trenując, wiem na ile mnie stać, ile będzie mnie kosztowało przejechanie danego odcinka na danej mocy i mniej więcej ile to będzie km/h. Czasami nawet wiem ile minut ujadę na danej mocy. Od tego są testy FTP, test godzinny jazdy na czas albo 2×8’. Albo po prostu czytanie historii. Ta obiektywność tego pomiaru przydaje mi się zarówno w aspekcie fizycznym, jak i psychicznym treningu i zawodów. Fizycznym – bo nie przejmuję się warunkami. Jeśli mocno wieje, a ja jadę po wiatr, to myślenie ile km/h będę miał jest kompletnie bez sensu. Powiem więcej, od momentu trenowania z pomiarem wolę jeździć pod wiatr, bo wtedy zdecydowanie łatwiej mi znieść te zalecone wartości. Podobnie jest z jeżdżeniem pod górkę. Zdecydowanie wolę zrobić odcinek 10’ wspinania się w Szklarskiej ze średnią 320 wat, niż zrobienie tego samego na płaskim. Jakoś wychodzą z tego inne waty. Psychicznie – waty pomagają mi „benchmarkować” (jezu!) mój występ. Nie patrzę, jak jadą inni. Oceniam się vs coś zależnego tylko ode mnie. Chciałem przejechać zawody w średnim tempie 265 (Hawaje 2017), no to tyle przejechałem. A co z tego wynika, to już inna kwestia. Kwestia planowania i przygotowania.
Trzecią zaletą jest „hamulcowy”. Hamulcowym dla mnie jest % ponad założoną średnią, jaki wykręcam podczas nieoczekiwanych momentów w wyścigu (podjazd, wyprzedzanie, przyspieszanie). Dlatego właśnie taką znaczącą daną wartością na czujniku jest dla mnie średnia z odcinka. Dzięki temu mniej więcej wiem na ile sobie mogę pozwolić podczas różnych harców. I jeśli górka jest spora, to staram się nie jechać więcej niż +30 wat od założonego średniego czasu. Emil kiedyś mi tłumaczył, że chodzi o „spalanie zapałek”. Im więcej wypalisz na początku wyścigu tym mniej ci zostanie na koniec. Średnie waty i utrzymywanie mniej więcej tych samych wartości przez cały wyścig daje taką możliwość.
Na koniec, zanim zostanę wyśmiany przez prawdziwych kolarzy, chcę powiedzieć, że uczyłem się jeździć rowerem szosowym nawet bez kadencji. Czujnik i dane RPM były dla mnie przełomem. Potem doszedł czujnik tętna. Ale teraz królem jest moc. I mocno mi pomaga osiągać zamierzone cele. Pomaga, ale nogi nie zastępuje 😉
15 Komentarze
Miernik mocy ma tyle zalet, że chyba jedyną wadą jest cena. Nie jestem PROsiakiem i zdrowym napieraczem, nawet nóg nie ogoliłem, mino to chętnie spróbowałbym się na tym ustrojstwie i jestem ciekaw jak podbiłbym swoją moc.
Nie stać mnie na to ustrojstwo dlatego trenuję na kadencji z HR. Tak sobie zakładam, że dany odcinek / trasę jadę w określonej strefie HR przy kadencji. Prędkość ? I tak jest słaba więc nie ma dla mnie znaczenia;-)
Najważniejsze dla mnie są podjazdy, na płaskich staram się jechać bardzo równo (HR i kadencja).
Pytanie do bardziej doświadczonych czy to powinno wystarczyć i czy na podjazdach np. dawać w palnik a na równym jechać w miarę intensywnie ale równo?
Tak podjazdy staram się utrzymać równą kadencję i choć HR rośnie.
własnie pomiar mocy eliminuje takie pytania i dylematy. najtańszy pomiar to rząd wielkości 1500 ziko więc nie jest to kosmos jakiś…
Czym się różni najtańszy pomiar od tego lepszego? Pytanie czy lepiej się wstrzymać, dozbierać do droższego czy warto od razu te 1500?
czym się różni to nie mam pojęcia. Według mnie mierzyć będzie tak samo jak ten droższy 🙂 Ale po szczegóły odsyłam do ElKapitano aka Emil Wydarty
Jezdzisz na srednia moc czy na wartosc NP?
na średnią
A jesli wolno wiedziec dlaczego?
Jest jakies uzasadnienie czy to wszystko jedno byle konsekwentnie trzymac sie danej wartosci?
ma pokazywać to samo. ten sam czujnik raczej będzie działał tak samo
Jezdzisz na srednia moc czy na NP?
Łukasz na średnią 🙂
Dzięki za rady – szczególnie co minitorować -dla mnie kompletnie nowy temat – kwiecień jak zainwestowałem – inny trening, moim zdaniem w zupełności wystarczy na jedną nogę, doradzam w pedale, gdyż można łatwo przekręcać na wypożyczony rower np. na zawody lub trenując na dalekim urlopie – ważne żeby obsługiwał wasz zegarek,. Tak na marginesie chyba powinno być działanie y<x. Pozdrawiam
Bartek, doskonałe podsumowanie całego felietonu. Jako #januszmatematyki już poprawiam 😉
Sorry chodziło mi oczywiście o korbę – Janusz jestem…….
Masz racje na pedał wystarczy. Ja zacząłem Ok. Dwa miesiące temu ze steages (koszt ok. 1800) i wg mnie jest potrzebny…..Pokazał i pokazuje jaki jestem słaby na rowerze. Jednocześnie trening interwałowy na mocy daje…..moc . Polecam!. Jeżeli chodzi o koszty to szukać można tez w używanych w necie tylko Trzeba pamiętać o parametrach. Dzięki za felieton
„jak tylko wjeżdżam na odcinku akcentowym na górkę/wzniesienie, to tuż over the top czuję lekkie odpuszczenie. Lecę z górki i sam czuję w nogach, że jest trochę lżej.”
Też tak zawsze miałem i wydawało mi się, że za mało dokręcam.
Jakiś czas temu oglądałem na YT porady dot. jazdy na czas.
Okazuje się, że najbardziej ekonomiczne jest trzymanie watów ponad normę na podjeździe, gdzie nie „tracimy watów” na walkę z oporem powietrza.
Na zjeździe jest wprost przeciwnie. Nie ma sensu trzymać watów , skoro większość z nich idzie na pokonanie oporów powietrza przy dużej prędkości.
Dotyczy to oczywiście startu ale na treningu też warto wyrabiać sobie to czucie startowe.
Oczywiście robiąc na treningu konkretne odcinki tempowe idealnie byłoby trzymać stałe obciążenie.
Z drugiej strony na zawodach nigdy tak nie będzie stąd może właśnie należałoby by trenować takie fluktuacje mocy?
Czasami coś co wydaje nam się złe jest paradoksalnie korzystne