kieszonkowe triathlonisty czyli spinamy budżet 2019
rozliczenia po Frankfurcie
Pokaż wszystkie

Wpisy podsumowujące rok ścielą się gęsto. Po raz kolejny zapewniam, że też takie pisałem i pewnie napiszę kolejny w 2019. Czytając jednak niektóre z nich, a w szczególności te z konkretnych zawodów, zauważam pewną przypadłość. Otóż, nie wystarcza już nam podanie miejsca OPEN, ani tego w kategorii wiekowej. Pojawiają się również miejsca „wśród Polaków”, „wśród amatorów”, „wśród niemających trenera”, „wśród jadących na szosie, a nie na rowerze tri” i wszystkie inne takie.

Zresztą, wczytując się głębiej, aż chce się powtórzyć za Kubą Bieleckim (gdzieś tam u Niego wyczytałem): „zająłeś pierwsze miejsce wśród zawodników kontuzjowanych, ale tych, co wystartowali”. Cytat nie jest dosłowny, ale chyba oddaje komentarz do tekstu zawodnika, który miał kontuzję, wystartował i jakieś tam miejsce zajął. Podobnie jest z tekstami jednego z biegaczy, który opisując swoje osiągnięcia, notorycznie pisze: „po wczorajszym półmaratonie dzisiaj zająłem trzecie miejsce open”.

Czy wkurzają mnie takie teksty? Chyba już coraz mniej, ale jako osoba siedząca w biznesie szkoleniowym, od pewnego czasu zastanawiam się po co to nam? Czy piszemy, aby jednak „wygrać” w jakiejś kategorii, czy raczej podświadomie chcemy innym jeszcze bardziej przypierdzielić?

Popatrzmy na mój start w Klagenfurcie w 2010 r. Zająłem tam 11 miejsce z czasem 9:15. Naturalnie komunikowałem ten wynik jako „najlepszy z Polaków, 4 w historii triathlonu”. Ale jak teraz się nad tym zastanawiam, to myślę, że podświadomie robiłem to, aby jednak przykryć oczywisty fakt, że cel jaki wtedy miałem – zakwalifikować się na Hawaje – nie został osiągnięty. Potrzebowałem jakiegoś dodatkowego „głaska” dla swojego ego. Zresztą cały triathlon – jako sport – wybrałem dlatego, że nikt inny w 2007 roku nie ukończył w moim województwie Ironmana. Czyli, bądź co bądź, chodzi o wyróżnienie się, wywyższenie. Bo mimo wszystko w czymś chcemy być najlepsi. Oczywiście jeśli walczymy o miejsca, a nie o czasy. Stąd niekiedy te śmieszne pseudo kategorie. Nie wygrałem OPEN, daleko jestem w wiekowej, to zobaczmy jak daleko jestem wśród tych, którzy mi imponują. I najlepiej uznajmy, że oni są PRO, a ja jestem amator, bo dopiero wtedy będzie tę różnicę wyraźnie widać (na moją korzyść aż nadto!). Podam kolejny przykład z życia. Jest rok 2009. Startuję w Borównie, chcąc ukończyć start w limicie czasu. Wygrywam te zawody na ostatnim kilometrze z Jackiem Gardenerem, daleko w tyle zostawiając ikonę dla mnie – Marcina Waniewskiego (Wania, sorry za daleko, nie za ikonę). Andrzej Kostka, zajmując miejsce 3, uzupełnia podium. Sukces niebywały. Wracam do Olsztyna i dziennikarz wysłuchawszy mojej opowieści o zawodach daje taki tytuł, który jeszcze bardziej podbija fakt zwycięstwa. Kumacie czaczę? Waniewski, Kostka, Gardener – zawodnicy PRO? Śmiech na sali. Jasne, że wtedy przy mnie byli PRO do kwadratu, ale, qwa, jacy PRO… Nie oszukujmy się. Chcemy się wyróżnić. A może nawet odbić się od tych, z którymi wygraliśmy/byliśmy lepsi.

Swoją drogą, osoby, szczególnie te, które piszą: „wygrałem mimo kontuzji”, „żeby nie wczorajszy półmaraton, to dzisiaj byłoby lepiej niż 3 miejsce OPEN”, „jechałem jedyny na szosie”, nie zdają sobie chyba sprawy, że te teksty zamiast świadczyć o ich kompetencji oraz jakości wyścigu, mogę niestety świadczyć o ich… małości (tak to może zostać odebrane). Wygrałeś to się ciesz. Ale nie deprecjonuj innych. Zająłeś 3 miejsce, biegnąc półmaratona dzień wcześniej? Pięknie. Część zapewne pomyśli: „ale gość ma petardę w nogach”. Inni skomentują pod nosem: „to na cholerę biegłeś ten półmaraton”? A jeśli biegłeś i było to w planie, to po co o tym gadać?

Podobnie z kontuzją. Wracając do komentarza Kuby. Myślę, że jakby wprowadzić kategorię: „z katarem”, to mielibyśmy sporo potencjalnych zwycięzców. Masz kontuzję – nie startuj. Startujesz – nie chwal się. No chyba, że masz jakiś ukryty cel.

Ja, osobiście, patrzę na to z perspektywy dwóch zjawisk. Bufora i kontrastu. Bufor to oczywiście zabezpieczanie się. Miałem kontuzję, zająłem II miejsce, a nie I – mam usprawiedliwienie. Kontrast – to ukazanie siebie jeszcze lepszym, niż jestem w rzeczywistości (polecam wygooglowanie reguły kontrastu). Jeśli zająłeś 167 miejsce w kategorii wiekowej, ale szybko przeglądasz zdjęcia i widzisz po numerach, że byłeś jedyną osobą jadącą na szosie, to od razu jesteś od tych 166 lepszy. Znacznie lepszy, bo wprowadzasz sobie kryterium, które dla Ciebie ma ogromne znaczenie, dla innych – żadne. Ale właśnie dzięki temu wygrywasz i jesteś z tego i z siebie zadowolony.

I tak oto powoli filterkowa, instagramowa rzeczywistość staje się faktem. I nie ma znaczenia, że na wynikach stoi jak byk: 167. Nie ma znaczenia, że czas na zegarku pokazuje gorzej niż założony plan. Ważne jest to, że wszystko sobie pięknie zracjonalizowałeś i masz jakąś „wygraną kategorię”. To jednak głęboka i szeroka iluzja. Nie idźmy tą drogą. To oszustwo szczególnie wobec samego siebie. No chyba, że taki był plan, aby wygrać kategorię: „niewyspanych wegan z lekko naciągniętym achillesem”. W takim wypadku, chapeau bas!

 

11 Komentarze

  1. Gacor pisze:

    dla równowagi dałbym też kategorię „zaspany mięsojad z rwą kulszową”
    Uważam jednak że należy sie podziw tym ludziom co tak piszą. W końcu zadają sobie dużo trudu żeby to wszystko wymyślić a rezultaty w postaci komentarzy na ogół mają mizerne. Dużo prościej zdobywa się chwałę najpierw fundując sobie kilkuset znajomych na fejsie a póżniej tylko wzmiankując ukończenie tego i owego ze zdjęciem medalu. „szacunów” i „jesteświelkich” nie mówiąc o „lajkach” od razu się sypią dziesiątki abstrahując od faktu że niektóre z nich posypałyby się także po zamieszczeniu wpisu „udało mi sie dzisiaj wstać z łóżka”

  2. Adam Grzymkowski pisze:

    Świetny tekst….daje do myslenia. Nie tylko o innych

  3. Drewniacki pisze:

    mkonie, oczywiście się zgadzam i w ogóle „płaczesz — nie rób; robisz — nie płacz”. Ale jest zupełnie poważny problem — jak osoby ze środka stawki mają porównać swoje wyniki do reszty? Zwykle patrze na % czasu zwycięzcy, co jest super na lokalnych zawodach, ale jak nagle przyjadą międzynarodowe dziki, to jestem znacznie dalej niż zwykle, chociaż czułem, że moc była 🙂

    Piszę o tym dlatego, że zwykle porównuję się do najlepszego wyniku kobiecego i na tej podstawie coś zakładam. Np. ścignąć Sabinę Rzepkę na przyszłorocznym Xterra 😀 Jednak po przeczytaniu tekstu myślę, że to jednak trochę wstyd, co sądzisz? Ale co zrobić, jak do najlepszych Panów brakuje mi tak sporo… Na takim np. Xterra, gdzie zmienia się trasa i dystans dystansowi nierówny, jak wyznaczać cele?

    Pytanie na serio. Proszę o poradę.

    • mkon pisze:

      Powiem ci jak ja bym się porównywał. Porównywałbym się najpierw do siebie. Potem w drugiej kolejności porównywałbym się do cyferek (% w stawce albo czas zwycięzcy – tak jak ty) albo do średniej mocy z części rowerowej etc. Potem jednak byłaby kategoria wiekowa. Co do kobiet – ja zawsze jestem 2 wśród kobiet – więc jaki wstyd ;)?

  4. wizz pisze:

    E, można też napisać, że się wyprzedziło mistrza świata. I co z tego, że on akurat robił rozbieganie, bo zawody skończył 20 minut wcześniej? Klikalność jest! 😉

  5. Adam pisze:

    Należy brać jeszcze pod uwagę realizację celów przedstartowych.
    Oczywiście umiejętnie postawionych a później mocnego startu.
    Mnie kręci w trenowaniu to, że mogę przyjąć cel, ustalić założenia treningowe, trenować z planem i postawionym celem
    a na końcu zebrać to do kupy i w dniu startu A, uzyskać adekwatny wynik. Powiedzieć sobie, że wszystko zagrało.
    Uwielbiam to ponieważ czuje pewna moc sprawczą.
    I wtedy mogę być dumny z siebie ponieważ zrealizowałem cel na miarę moich marzeń i założeń.
    Wtedy czuję się jak prawdziwy sportowiec. Wiem oczywiście, że mój organizm stać na więcej
    ale świadomie wybrałem poświecić sportowi mniej czasu niż bym był profesjonalistą.
    Znam też swój i inne czynniki, które ogólnie określa się mianem talentu sportowego.
    Stąd też często protestuje, kiedy ktoś znajomy mój wynik w pierwszych 10% AG czy OPEN uważa za rewelację
    a ja sam wiem, że wynika on z połaczenia moich predyspozycji i dobrego przygotowania ale
    przy rozsadnym planowym rozwoju sporotowych jest on jeszcze sporo do poprawienia.
    Stąd „miszczem” można być będac i w tych 30% procentach stawki a nie być nim bedąc na pudle
    ale ścigając się w podrzędnych jak na miarę swojego talentu i poziomu zawodach.

  6. Piotr S pisze:

    Ja myślę, że to My tworzymy i mnożymy kategorie. Dla mnie jedyne akceptowalne jest open (oczywiście M i K osobno) i kat wiekowa, ta druga ze względu na wiek coraz bardziej jest dla mnie uznawana, stąd coraz bardziej pomijam open, choć wciąż próbuje mierzyć się z młodszymi.
    Rozumiem też innych ludzi, którzy chcą się sprawdzić i zobaczyć jaki mają poziom.
    I rozpoczyna się frustracja bo nie mogą wygrać z tym co trenowali zawodowo a teraz golą amatorskie ściganie, albo nie wygrają z tymi co koksują albo draftują. Co zrobić? Moja metoda jest prosta, trzeba ich objechać, obiec, opłynąć a na mecie powiedzieć „mimo, iż koksujesz/draftujesz/byłeś, jesteś PRO, to cię zrobiłem i tyle. Wiem, że to można. Do dzieła!
    A artykuł, mało wiem ale lubię czytać i chyba z tego co czytałem, to jak obrosłeś w tłuszcz i w wieku 37 lat poszedłeś biegać, to nie było pierwsze porządne bieganie, stąd te ogolenie ówczesnych Pro, to nie taki wielki wyczyn 🙂 i amatorem bym Cię nie nazwał :).
    Byłeś tego dnia najlepszy, wygrałeś i tyle!

  7. Były triathlonista bez usprawiedliwienia pisze:

    Przemyślenia związane z dojrzałym wiekiem i bądź co bądź osiągnięciami sportowymi, czy tez spełnieniem, pozwalającymi na spojrzenie z perspektywy, dystansu. Refleksja przydatna w każdej dziedzinie życia.
    „Za młodu” tak nie idzie 😉

  8. Marek pisze:

    Są 3 prawdy:
    – prawda
    – półprawda
    – i ….. statystyka.

    Każde dane można zinterpretować tak, aby korzystnie się prezentowały. Zawsze można również powiedzieć np : negatywny wzrost… 🙂

  9. Warszawski Scyzoryk pisze:

    Moja ulubiona kategoria, to tych nie mających młodzieńczej przeszłości na tartanie 😉 Z drugiej strony, kategorie wiekowe – M20 vs M30 to jedno, M40 i dalej – drugie. Tak więc mirmiłujesz troszkę 😉
    Ps
    Wczoraj poszedł rekord w M40 w maratonie