Marcin,
dzięki za wytop challenge, brałem udział pierwszy raz i co prawda magnesu na lodówkę przyczepić nie mogę (zabudowana) ale na mikrofalówce w widocznym miejscu odstrasza skutecznie (chyba).
To podsumowując, piszę w sumie chyba bardziej dla siebie niż dla Ciebie, ale jak taki mail daje Ci jakiś zastrzyk energii to uważam że warto!
– motywacja – przede wszystkim regularne trenowanie i zestawienie tego z bieganiem teraz vs. rok temu, to jest jakiś kosmos ile daje mi te 3kg różnicy rok do roku. W końcu mam coś co naprawdę mnie nakręca i działa, a nie muszę sobie niczego wmawiać
– droga do celu – startowałem z ponad 81kg po roztrenowaniu, nie mogę powiedzieć że dojście do tego momentu nie kosztowało mnie wielu wyrzeczeń, ale pierwszy raz udało mi się to rozegrać w takim sposób że dieta mnie nie zamęczyła (przygotowanie posiłków tak, że bardzo mi smakowały i miałem na nie ochotę, szukanie trochę zdrowszych substytutów ulubionych guilty pleasure (chipsy -> opiekane ziemniaki, pizza -> pizza domowej roboty gdzie panuję nad składnikami i omlety a’la pizza), regularne i świadome rozplanowanie cheat mealów). Dużo się doedukowałem odnośnie samego żywienia i dowiedziałem o sobie – co na mnie i w jaki sposób działa, tak żeby zapobiegać ssaniu w dni beztreningowe. Do tego staram się wmawiać sobie i przekonywać siebie że zjedzenie 2x więcej niż potrzebuję skutkuje jedynie tym że będę się źle czuł, będę miał gorsze wyniki, wydam więcej kasy itp itd. I jeszcze komplet nawyków w pakiecie!
– co dalej – udało się zejść z wagą trochę ponad 1kg/miesiąc przez 5 miesięcy i z perspektywy tego czasu widzę że nie musi to być ciężki i pełen wyrzeczeń proces, z którym będę się musiał zmierzyć co roku. Poza tym nie mam zamiaru wciąż się opierać i walczyć z głową gdy widzę przed sobą michę dostępnego żarcia, które bardzo lubię. Zidentyfikowałem swój główny problem jedzeniowy – mianowicie lubię to chwilowe uczucie przeżarcia, gdy czuję że już przemieliłem 200% normy. Uzbroiłem się w nowe metody walki z tym problemem i wychodzę ze zrzucania mocniejszy niż jak zaczynałem, więc nie boję się że teraz skoro cel osiągnięty to rzucę się na żarcie i przestanę zwracać uwagę na to co i ile jem. Trochę mi to przypomina wyjście z palenia fajek, gdy rzuciłem na dobre dopiero wtedy jak znalazłem bardzo ważny dla mnie cel, w którym faktycznie palenie przeszkadzało. Muszę jeszcze tylko popracować nad niecodziennymi dla mnie sytuacjami (szkolenia, konferencje, hotele i szwedzkie stoły) na które nie mam wypracowanych mechanizmów obronnych i często polegnę dokładając sobie 4 lub 5 porcję czegoś co wygląda przepysznie a jeszcze tego nie spróbowałem…
A tak poza tym to trzeba jeść dokładnie tyle ile potrzebuję, bo jednak to tylko i wyłącznie paliwo do realizowania celów które sobie stawiam w życiu, a nie cel sam w sobie.
Ten list właściwie mógłby być wystarczającym podsumowaniem akcji #wytopchallenge 2018/2019, która, chcąc nie chcąc, zamieniła się w #cukierdetox. Ponieważ jednak niedawno dostałem kolejnego maila i stoi tam: „Jeszcze jedna prośba, bądź takim MKON’em jakiego wszyscy znają i nie próbuj nic zmieniać (no chyba poza tym abyś pisał więcej felietonów, których wiecznie mi mało)”, to jednak dodam coś od siebie.
Wytop challenge organizowałem po raz 6-ty. Przez wszystkie edycje system działał w takiej oto formule: Krzysiek Dietrich tworzył „odchudzający magnes”, produkowaliśmy go, sprzedawaliśmy z założeniem, że całość dochodu zasili konto Nidzickiego Funduszu Lokalnego i będzie przeznaczona na stypendia. Następnie każdy walczył ze swoją wagą, która niepostrzeżenie wędrowała do góry w okresie roztrenowania. Całą dotychczasową strategię mocno (przynajmniej u mnie) zmieniły ostatnie miesiące. Po zobaczeniu jak wyglądał wytop u Maćka Żywka w 2018 roku, postanowiłem zastosować wobec siebie jego wersję alternatywną, tj. #cukierdetox. Co to znaczy? Znaczy to tyle, że zdecydowałem wyłączyć z diety to, co do tej pory sprawiało mi nie lada trudność (łakomy jestem na słodycze), ale jednocześnie pozwalało myśleć, że „przecież wszystko to w końcu przepalę”. Co roku jednak frustrowałem się niemiłosiernie, starając się znaleźć dietę cud, bo albo waga nie spadała tak jakbym tego chciał albo, nie jedząc odpowiednio dużo, nie miałem siły na realizację zadań głównych w treningu. #cukierdetox zakładał z kolei, że wyłączenie ciast, słodyczy, napojów słodkich (poza 1 puszką coli do kawy dziennie), czekolady i innych batonów spowoduje spadek tkanki tłuszczowej bez kombinowania z dietą w ogóle. I tak się właśnie stało. Ważę najmniej w karierze, biega mi się szybciej (przy tym samym treningu), czuję się lżejszy, a i dane z wagi pokazują znacznie mniej tkanki tłuszczowej, niż w latach ubiegłych.
I mimo że od tegorocznego startu A dzieli mnie jeszcze jeden miesiąc (Londyn Maraton), chciałbym odnieść się do tego, co w cytowanym mailu napisał Paweł, pokazując też zaobserwowane przeze mnie nadprogramowe czynniki, które także w liście uwzględniam.
– bogate w szczegóły sny o cieście drożdżowym,
– ciągłe myślenie o tym, że zjadłoby się coś słodkiego
albo
– cierpienie podczas Świąt Bożego Narodzenia czy Wielkiej nocy, kiedy to cała rodzina opycha się serniczkiem lub innym pleśniakiem.
O ile żaden z powyższych stanów lub wszystkie razem nie występują jednocześnie, to jest to prosta, intuicyjna „dieta” (umyślnie zostawiona w cudzysłowie), która pokazuje, jak wiele cukru jest dookoła nas.
Podsumowując. #cukierdetox okazał się naprawdę bezkosztową (poza głową), bezobsługową „dietą”, która u wielu osób zamieniła się w sposób funkcjonowania. W całej akcji wytopowej właśnie cukier okazał się największym „czyścicielem” w spadku całkowitej masy ciała. Przynajmniej ja jadłem normalnie i jadłem wszystko to, co jadłem do tej pory. Trenowałem taką samą liczbę godzin, biegałem na tych samych prędkościach, co w poprzednich BPS.
Czy przełoży się to na wynik końcowy? – zobaczymy. Wiązowna (1h11’44” – najlepszy czas od 2012 r.) pokazała, że waga ma znaczenie. I tego się trzymajmy.
Dzięki za udział w zabawie i… trzymam za Państwa kciuki!