Nie scrolluję tablicy na FB. Owszem, przeglądam oznaczenia, sprawdzam wiadomości i na nie odpowiadam. Jednak postanowiłem zrobić pauzę od tego, że budzę się rano i muszę przeciągnąć parę razy palcem po ekranie. MKON (jako strona) dalej żywy i aktywny, jednak Marcin Konieczny (chyba, że oznaczony) coraz mniej. Z FOMO poradziłem sobie, subskrybując najciekawsze dla mnie strony (np. nienawiść.pl albo hejterski przegląd). Jednak, jeśli coś jest ciekawego w sieci i realu, to na pewno się o tym dowiem – tak jak dowiedziałem się o sportowej bzdurze roku albo przynajmniej kandydatce. Chodzi o wpis i moją rozmowę z jego autorem, czyli o pomyśle na życie pt. „nie mam szans na życiówkę – schodzę”.
I mimo że uważam jej (bzdura – rodzaj żeński) autora za dobrego kolegę, to jednak moja niezgoda na takie postawienie sprawy jest tak ogromna, że muszę się do tego odnieść. Każdy przecież ma swój pomysł na życie. Kolega Redaktor, bo to On jest autorem, jest jednak trochę też trendsetterem (miliony tweetów i retweetów, tysiące instastory, kilobajty zdjęć na FB), więc nie może nie być świadom, jak oddziaływać na innych może takie postawienie sprawy.
Temat „życiówki” podejmowałem już w swoich felietonach https://niemaniemoge.pl/zyciowka-zycioweczka/, nie będę go wałkował po raz kolejny. Myślenie – co start, to życiówka jest myśleniem życzeniowym i możliwym tylko do pewnego momentu w karierze sportowca. Więcej: w przypadku Redaktora (cel na Elbląg to złamanie 5h) musiałoby dojść do KONIUNKCJI wielu sprzyjających czynników, aby cel ten zrealizować. Jako zawody MEGA DOMIERZONE (szacunek Panowie z LABOSPORT) liczy się tam przede wszystkim FORMA. Nie szybkość pływania (patrz Bydgoszcz), nie długość trasy rowerowej (patrz Sieraków) czy inne traso-sprzyjające okoliczności. Ważąc tyle, ile Redaktor waży, trenując tyle ile trenuje, mając tyle obowiązków (dzieci, rodzina, praca) i będąc tak sumiennym jakim jest (sumiennie zjada ostatnie pudełko nawet po 22), złamanie 5h na ½ jest naprawdę wysoko postawionym celem. Może nawet nierealistycznym.
Niedawno Prezes wrócił z Roth i mówi: „jeszcze bardziej szanuję twój wynik z 2014. Szykowałem się na sub 10h, szykowałem, ale to wcale tak łatwo nie przyjdzie”. Przypomnę, że mówimy tutaj o zawodniku, który cały czas ma 5 z przodu na ½ IM.
Podsumowując – nie wystarczy trenować, aby niezmiennie osiągać życiówki. W pewnym momencie dochodzimy do ściany naszych możliwości i progres staje się mniejszy, a czasami (jak na przykład u mnie) progresem jest brak regresu.
Czytam ten wpis (Redaktora) i poza „syndromem oblężonej twierdzy” widzę jeszcze pewną niespójność logiczną. „Dla mnie wyścig na dystansie od 1/2 IM ma sens tylko wtedy, gdy walczę o najlepszy czas w życiu”. Pomijając „dla mnie”, to trudno mi sobie wyobrazić sytuację, kiedy trzymając się tej filozofii, biegnę w Bydgoszczy (zeszłoroczny start) jako drugi, mijam prowadzącego zawodnika, patrzę na zegarek – szans na życiówkę nie mam – bach – schodzę ;). Co z sytuacjami na granicy? Ryzykuję, czy raczej pragmatycznie (jak pisze Redaktor) schodzę?
I chciałbym być dobrze odebrany. Nie o schodzenie tutaj chodzi. Każdy ma prawo do podejmowania suwerennych decyzji. Zejście z trasy jest czasami mniejszym złem. Ale powód jaki podał Redaktor w ogóle mnie nie przekonuje. Powiem więcej. Jest on powodem na wskroś złym. Wprost prowadzącym z na kanapę. Bo trzymając się tej tezy, to czas (a zbliża się taki DO KAŻDEGO Z NAS), kiedy to życiówki będą już tylko wspomnieniem oznaczać będzie zaprzestanie jakiejkolwiek aktywności. A chyba nie o to chodzi.
Tak więc Drogi Gapku. Nie pierd@l, mimo żeś zmęczony 😉 Bierz się do roboty i ciśnij dalej. A jak będziesz schodził, to raczej z innego powodu niż brak szans na życiówkę. Czego Ci oczywiście nie życzę.
O podróżach z kanapy na… kanapę też już pisałem tutaj: https://niemaniemoge.pl/z-kanapy-na-kanape/