Prawdopodobnie będzie to najbardziej intymny wpis jaki popełnię na tym blogu. Często w procesie sMentoringowym padawani czują się lepiej jak „wyrzygają” się na mnie, więc jeśli Państwo pozwolą, ja zrobię to tutaj. Skąd taka potrzeba? Otóż czuję się jakbym stał w rozkroku. Rozkroku pomiędzy bieganiem a triathlonem. Tak, zakochałem się w bieganiu. A przecież jestem triathlonistą. Z poważnymi planami i bardzo poważnym celem. Celem życia bym powiedział. Bieganie jest jak kochanka. Skok w bok, z pełnym zatopieniem się. Żarliwe i mega atrakcyjne. I nagle BACH, uświadamiasz sobie, ze kochasz obydwie te rzeczy. Bo triathlon to przecież to co kocham i w czym osiągnąłem swój największy sukces. I mam zamiar go powtórzyć w 2020. Jednak jak słucham wracających z Nica i Hawajów, albo opowieści po IM w Marakeszu to czuję, że… nie jest to mój klimat. I strasznie mnie to martwi. Bo bez pasji i zakochania się nie ma motywacji. A bez motywacji nie ma sensu. Bez sensu nie będzie wyniku. Wiem to. Jest nawet o tym przepiękna książka. Pokazuje wprawdzie ona inny schemat i dotyczy spraw relacji w zespole. Ale tak samo jak w moim przypadku brak zaangażowania członków w życie zespołu kończy się zwykle brakiem dbałości o wyniki. Zainteresowanych odsyłam do Patricka Lencioniego i jego „5 dysfunkcji pracy zespołu”.
Jasne, podszedłem do tego jakbym sam był swoim coachem. Zadałem sobie najprostsze pytania: dlaczego bieganie jest bardziej atrakcyjne niż triathlon? A co w triathlonie jest takiego, ze jest on mniej atrakcyjny. I na oba mam dość sprecyzowane odpowiedzi.
Bieganie jest lepsze niż triatlon bo jest jednowymiarowe. Startujesz, biegniesz, walczysz z czasem, wygrywasz albo przegrywasz. Nie ma zagrożenia złapaniem gumy, skróconej trasy, niebezpieczeństwa zjazdów etc. Jest zdecydowanie mniej zmiennych do zarządzania. Uczciwsza praca, bo mniej zależy od sprzętu. Liczy się wyłącznie noga.
Triathlon jest mniej atrakcyjny bo bardziej skomplikowany. Wymaga większego poświecenia czasu, środków, zaangażowania w ogóle. Ma też w sobie to coś, co zaczęło mi doskwierać jakiś czas temu. Nazywam to: „podziwiaj mnie bo jestę trajlonistą”. Nie potrafię dokładnie sprecyzować co mam na myśli, ale jakoś podświadomie mnie to odrzuca. Trudno jest mi również zaakcentować fakt, że w triathlonie pojęcie życiówki jest umowne. A ściganie na miejsca (poza Hawajami w 2020) właściwie mnie mało interesuje. Zawsze zresztą uważałem, ściganie z zegarkiem za ważniejsze niż ściganie z innymi.
I tak stoję pomiędzy*. Rozmawiałem z trenerem. Wyszedłem z tej rozmowy jeszcze bardziej skonfudowany. Bo dowiedziałem się, ze zrobienie kolejnego roku przerwy w tri, może zakończyć się katastrofą w 2021 (wtedy musimy się zakwalifikować na Hawaje). Poza tym pojawiła się propozycja (już opłacona przez NB) wystartowania w Roth.
Na dzisiaj znalazłem kompromis, choć czuję się z nim tak jak dzieciak we wrześniu już czekający na wakacje. Po roztrenowaniu siadam na rower i wskakuję do basenu. Szykujemy się do Roth. Wprawdzie jest ono dopiero w lipcu, ale ponad 14 miesięcy nie triathlonowałem. Światełkiem w tunelu jest cel wiosenny. Umówiłem się z Tomkiem, ze z treningu triathlonowego staramy się w marcu/kwietniu osiągnąć porządny wynik w półmaratonie. Co to będzie? Sam nie wiem. Życiówka byłaby celem realnym. Sub 1:10.30 wymarzonym. Potem Roth. Chyba jedyny na poważnie start triathlonowy. Potem roztrenowanie. A potem? Wracam do Frankfurtu. TAAAAAAAK. Jacek Nowakowski nawet zakontraktował już wstępnie Daniela Żochowskiego. Wracam, żeby zrobić to, do czego byłem przygotowany w tym roku.
Długofalowo, jeśli zdrowie pozwoli, to wyznaczam sobie inny, nowy cel. Chcę pobić Rekord Polski Pana Marczaka w kategorii M50 w maratonie.
Oczywiście to wszystko będzie można do kosza wyrzucić jeśli okaże się, ze za chwilę złapię kontuzję, albo starość weźmie górę. Ale życie bez celu jest bez sensu. Jakby miał przewegetować ścigając się o dobre wyniki w tri na imprezach na jakich już startowałem to naprawdę nie miałbym z tego satysfakcji.
Już samo napisanie tego tekstu mi pomogło. Dziękuję Wam bardzo! Komentarzy raczej nie rekomenduję.
___________________
* możliwe, że jak wsiądę na rower i poczuję wiatr we włosach albo chlor stanie się moją perfumą, to z powrotem w tri się zakocham. Szczerze mówiąc to trochę na to liczę 😉
8 Komentarze
W punkcik 😉 Przy całej sympatii, jeden z lepszych tekstów od dawna 😜
Rozumiem dobrze Twoje dylematy. I choć najlepiej mi idzie bieganie i w nim najwięcej udało mi się osiągnąć oraz mimo, że jedna konkurencja mnie „dołuje” w tri, to jednak bardziej kręci mnie tri 😁
Pewnie trochę dlatego, że nie osiągnąłem tam jeszcze tego wszystkiego co bym chciał. Ale również ta różnorodność, bo ja z natury jestem „multi” 😉
Mając na uwadze Twoją przeszłość sportową, tak pomyślałem czy jednak może tri jest kochanką 😄
Cwaniak. Masz pełną szafę sprzętu od Żywka to i możesz triathlonować 😉
Pełna to jeszcze nie jest 😉 Akurat wczoraj byłem u wspomnianego na zakupach. Pojechałem po 2 rzeczy, a wyszedłem z 5! Pomijając, że „Ciebie” dostałem za 1 zł, to i tak zrobił 200% normy ;-P Nie wiem jak on to robi, ale działa na mnie tak hipnotycznie, że nie sposób się oprzeć. A najlepsze jest to, że wcale nachalnie nie wciska, wręcz udaje zajętego czym innym 😛 Normalnie Miszcz sprzedaży 😉
No mistrz, przyznaje
pomóż mi zakochać się w bieganiu proszę
teoretycznie sport to sport, zapewne podobne motywacje i mechanizmy treningowe i te „wyścigowe”
dlaczego na basenie potrafię zwymiotować po 16tej setce i popłynąć dalej, dlaczego jestem w stanie spaść z trenażera bez sił, a nie potrafię pobiec 8 x 1 km w zadanym tempie, które nie jest zbytnio oddalone od mojego średniego tempa z życiówki na 10 km (4:00 vs 4;10)
nie oczekuje konkretnej odpowiedzi bo mam świetnego trenera i on mnie na pewno prowadzi do celu właściwie
ale mam do Ciebie to zaufanie jako do przenikliwego trenera (biznesu) – psychologa (biznesu i sportowego)
tak jakoś… tylko jak to ja w chwili kolejnego zwątpienia.
marek negu
Marek nie mam recepty. Ale jako przekorny trener tego tzw. biznesu zmieńmy aksjomat. Po co się zakochiwać? Ja tam w pływaniu się nigdy nie zakocham. Może po prostu trzeba robić te treningi na wkurwie, z musu etc. I nie patrzeć na przyjemność z ich robienia. Tylko na konieczność. Prowadzę teraz szkolenie, gdzie na sali są kierownicy regionalni z jednej z firm farmaceutycznych z kanału aptecznego (jeśli tak się to pisze). I podoba mi sie to co mówią. Jeśli pracownik nie ma serca w danym dniu do odwiedzania farmaceutki, to jedzie statystyką. Zawsze coś wpadnie 😉 Podobnie tutaj. Zrób trening najpierw, a potem się zastanawiaj czy ci się podobało 😉
No to ja jednak widzę, że Ty chyba oszukujesz i masz już jedną nogę (tą z tri strony) oderwaną od ziemi.
ciiiii 😉 nikomu głośno nie mów