Po dzisiejszym treningu, który był tak naprawdę zakończeniem (przynajmniej w mojej głowie) minicyklu pn.: „prędkości, jakich powinieneś przestać się bać”, znowu mam kilka refleksji.
Bieganie akcentów w tych okolicznościach (środek lutego) przyrody oznacza albo bieżnię elektryczną albo liczenie na cud. Jest jeszcze trenowanie w ciepłym, ale to wiadomo. W Olsztynie zimę mamy obecnie na 4 fajerki. W lesie nie będzie można pobiegać pewnie tak do połowy kwietnia. Śniegu i lodu sporo. Dni pomiędzy akcentami oznaczają wieczne sprawdzanie czy będzie gdzie biegać czy nie. W ten weekend do szczęścia wystarczyło 40 cm. Oczywiście za każdym razem gdy jechał samochód trzeba było „negocjować” ten pasek, ale do oczyszczalni zbyt dużego natężenia ruchu nie ma. Ten poszerzający się dzień za dniem czarny pasek szczęścia nie oznacza, że porzucam bieżnię. Wydaje mi się, że ona jednak dość mocno oddaje. Wprawdzie jedną już w tym sezonie zajechałem (aktualnie jest w serwisie) ale już w środę 3 x 4 cisnąć będę gdzieś w klubie na Mokotowie – tuż po szkoleniu.
Prędkości na jakich trenuję obecnie są dla mnie „kosmosem”. Nie dlatego, że nigdy ich nie biegałem – ale dlatego, że nie biegałem ich ze 20 lat. I gdy ostatnio gadałem z Tomkiem o szoku, jaki przeżyłem widząc trening, który mam pobiec po np. 3:10-12 to sam doszedłem do wniosku, że to kwestia głowy. Jest to zderzenie się myślenia o swoich możliwościach i wiary w nie. Bo jeśli nie wychodzi na treningu, to jakim cudem ma wyjść na zawodach. Dlatego też koniecznie trzeba pracować nad głową. Bo to w niej wszystko siedzi. Wszystkie bariery i blokery. Gdyby ktoś po pierwszych 8 km z zeszłotygodniowego 2 x 8 powiedział mi, że będę się czuł tak, jak czuję się obecnie – pomyślałbym, że zwariował. Ale naprawdę było… zaskakująco luźno i lekko. Właściwe nastawienie – to według mnie klucz. No i to, że mamy pozytywne doświadczenia wcześniejsze. I „górkę”. O obydwu rzeczach za chwilę.
Najpierw „górka”. Biegnąc na wahadle (tak wygląda 4 km ul. Leśna – Olsztyniacy wiedzą o czym mówię) można ćwiczyć wiele rzeczy. Jedną z nich jest odmierzanie wsteczne – czyli ile jeszcze zostało. Na każdych zawodach ostatnich 8 km do mety jest dla mnie odcinkiem „do oczyszczalni i z powrotem, a nie ośmiokilometrową mordęgą). 16 km biegu – czyli 4 odcinki czterokilometrowe, dają możliwość sprawdzenia powtarzalności i ćwiczenia różnych wariantów. Leśna ma to do siebie, że tam jest lekko z górki a z powrotem – wiadomo. Dzisiaj ćwiczyłem „górkę”. Górka to zapas jaki mam z pierwszych kilometrów. Nie robię go specjalnie ale to ukształtowanie terenu naturalnie powoduje, że pierwsze 4km są lekko szybsze niż te drugie. Dlatego na każdym kilometrze urywałem sekundę, dwie, czasami 5. I to sumowałem. Najpierw była górka 13 sekundowa, potem 20. Najwięcej doszedłem do 23. I teraz co ja z tą „górką” robiłem? Nic. Po prostu biegłem dalej swoim tempem ALE dzięki posiadaniu górki – szczególnie na lekkich wzniosach kompletnie nie przejmowałem się tym, że nagle zamiast biec w tempie założonym biegłem o 2-3 wolniej. Nie zrywałem, nie katowałem – wiedziałem, że górka i tak da mi sumarycznie czas średni w jakim miałem przebiec całość (ostatecznie przebiegłem 1 sek szybciej niż zakładałem – średnia). Górka jednak dawała taki komfort psychiczny, że na ostatnim km przemknęło mi nawet przez głowę – teraz to nawet jak w 4’km pobiegniesz to będzie dobrze.
Wszystko siedzi w głowie. Nie wierzycie? To przypomnijcie sobie pierwsze treningi tempowe w sezonie. Pewnie będzie to tak około listopada. Ja zwykle wtedy biegam zadania ok 40” wolniej niż tempo sezonowe. I przez głowę na takim treningu nie przechodzi mi, że można biegać szybciej. Tak jak ostatnio mój biegający przyjaciel – Wujek J mówi mi: karwa, biegałem ciągły po 4’/km. 12km. Nie wyobrażam sobie jak mam przebiec dalsze 30 w kwietniu. Każdy tak ma. A potem w „kwietniu” okazuje się, że można! Bo wszystko siedzi w głowie!
Dzisiejszy BC2 16 km, patrząc na wartości netto, był podobny do niedawnego STARTU w Chomiczówce. Podobny, bo nie taki sam (lekko wolniejszy) ale za to dłuższy. Po drugie warunki były znacznie gorsze (bardziej oblodzona droga oraz niższa temperatura). I właśnie dlatego, że cel jaki miałem osiągnąć był celem „okołostartowym”, to szykowałem się do niego od… tygodnia. To właśnie w zeszłym tygodniu lecąc 2 x 8 km na przerwie dwie minuty (!) zastanawiałem się jak to kurwa będzie możliwe, żeby za tydzień przelecieć to bez przerwy. Dodatkowo – dokładnie tak jak przed zawodami: w piątek masaż, w sobotę siła po porannym treningu a nie po wieczornym. Dzień przed, tradycyjny przedstartowy pączek i ciastoloading. Porządne „hermanowe” śniadanie – czyli ryż, masło orzechowe, banan i… koncentracja. Naprawdę koncentrowałem się na każdym postawionym kroku, na każdej górce. Przyspieszałem kiedy można było przyspieszyć, pracowałem rękoma jak kafarami na podbiegach. Nawet ubrałem się lekko za „chłodno”, bo wiedziałem, że będzie „gorąco”. Nie dopilnowałem tylko dwóch rzeczy: wieczornego spotkania z przyjaciółmi, którzy „nafutrowali” mnie zapiekankami własnej roboty (żołądkowej gorzkiej odmówiłem) oraz zrobienia treningu w godzinach startowych. Musiałem to olać, bo koledzy trochę tej żołądkowej wypili i trzeba było ich rozwieść.
Na zakończenie. Trenujemy dla wyniku (czasami dla siebie i/lub sernika – wiem) ale takie endorfiny jakie ma człowiek po czymś kurewsko trudnym są chyba nawet lepsze niż ta wisienka na torcie jakim jest dobry wynik na zawodach
5 Komentarze
:)))) Podpisuje sie pod ostatnim akapitem:)
Po prostu Dziku! 🙂 Ale tekst jak pod zamówienie! Ostatnio na treningu myślałem jak ja kuśwa w sezonie będę biegał na przyzwoitym (swoim) poziomie…
jak to jak? do przodu
Po prostu Dziku! 🙂 Ale tekst jak pod zamówienie! Ostatnio na treningu myślałem jak ja kuśwa w sezonie będę biegał na przyzwoitym (swoim) poziomie…
Marcinie tam wcale nie lepiej :
http://www.independent.co.uk/news/world/americas/hawaii-hit-with-2-feet-of-snow-weather-warning-issued-mauna-kea-mauna-loa-a7455501.html
„wszystko siedzi w glowie ”
Wielokrotnie robilem taki oto test (najlatwiej na biezni mechanicznej) .
Po ustabilzowaniu sie pulsu zaczynalem myslec o czyms przyjemnym np zimnym (bezalkocholowym !!!) piwie czekajacym na mnie po treningu .
Zawsze wtedy puls spadal o 1-2 BPM . 🙂